poniedziałek, 2 maja 2016

Nie chciałabym nikogo zanudzać...

I mam nadzieję, że nikt nie zamknie strony z moim blogiem, kiedy przeczyta to zdanie (albo następny akapit), ale chciałabym porozmawiać dziś o języku polskim. :) I obiecuję postarać się, by mimo to było ciekawie. Poza tym z okazji niniejszego wpisu po raz pierwszy pierwszy w historii bloga do zdjęcia zapozowało moje dziecko. ;)
Zatem, do rzeczy...
Jak wiemy, nasz język jest językiem żywym, ponieważ gdyby tak nie było, nadal mówilibyśmy mniej więcej tak, jak np. bohaterowie sienkiewiczowskiej trylogii. 
Ewoluuje nieustannie, jednak nie bez pewnych oporów, co również pewnie wiemy. 

Denerwują nas różne rzeczy, nie tylko błędy typu: "wziąść", "włanczać", ale też zwyczajne niechlujstwo językowe, dziwne skracanie słów, a ostatnio cała masa zapożyczeń z angielskiego. Jednak bez względu na nasz opór, część z tych ostatnich pewnie dołączy na stałe do naszego języka, tak jak swego czasu rusycyzmy. Oczywiście z naciskiem na „część”, ponieważ pewnie większość, tak jak wspomniane rusycyzmy zachowa się tylko w mowie potocznej, albo będą tępione jako niepoprawne.

Z czasem też pewnie też inna część zwrotów akceptowanych dziś tylko w użyciu potocznym, zostanie uznane za językowo poprawne. Tak też się pewnie stanie z pewnym słowem, które istnieje od (jak sądzę) całkiem niedawna. Wykluło się samo - nie wiadomo kiedy i powoli wypiera inne, które było pierwsze. Mam na myśli czasownik „mleć”, do niedawna jedyny, słuszny i poprawny, dopóki nie pojawiło się znielubione przeze mnie „mielić” – słownik PWN akceptuje je póki co tylko w mowie potocznej, jednak bardzo niewiele osób tym się przejmuje twierdząc, że kawę się mieli -ale mówiąc jednocześnie że ktoś „niepotrzebnie miele językiem”, i że mięso zmielił - ale nie dziwi się czytając gdzieś o tym, że „ktoś „zmełł w ustach przekleństwo”. Dziwne, prawda? Jak widać, mielenie jest właśnie w trakcie ewolucji, choć ja nie sądzę, żebym kiedykolwiek przestawiła się na jego alternatywną formę. Nic na to nie poradzę, ale nie znoszę słowa „mielić”, które kojarzy mi się z mlaskaniem i nieprzyjemnym chlupotem wodnistego mięsa przeciskającego się przez maszynkę do mielenia. Za to gdy słyszę „mleć”, widzę zboże, ciężkie koło młyńskie, szast – prast mąka. Konkret. Dlatego właśnie nadal będę nadal mleć zboże, kawę, mięso i wszystko inne. Językiem też. ;) Ze świadomością, że już pozostaję w mniejszości. Trudno. I żeby było jasne, nikogo nie zamierzam namawiać do tego, żeby mówił „mleć i miele”, zamiast „mielić i mieli”. Każdy ma prawo pozwolić ewoluować własnemu językowi tak, jak lubi, i jak mu się podoba.

Dużo gorzej jest z tym, że wraz z językiem ewoluują błędy. Ze zdumieniem znajduję takie, które w moich szkolnych czasach nie istniały. Dotyczy to przede wszystkim tzw. wygłosu, czyli końcówek –om i -ą, oraz -em i –ę. W moich czasach (ach, jak to brzmi!) błąd polegał na tym, że zamiast "idą", "lubią" pisano "idom", "lubiom". Teraz dzieje się całkiem na odwrót. Zamiast „ludziom, kotom, rozumiem” pisze się „ludzią, kotą, rozumię”. Bardzo, bardzo to dziwne…


Zafascynowana tematem kupiłam książkę Pauliny Mikuły "Mówiąc inaczej". Właściwie nie dla siebie, ale dla mojego syna - purysty (choć podobno niektórzy mówią, że terrorysty) językowego. To na nim wzorowałam częściowo postać Alexa Beina, nie tylko w kwestii języka. ;)

Zanim oddałam książkę, przejrzałam ją sama.
Niestety nie znalazłam nic na temat czasownika „mleć”, również na kanale youtube „Mówiąc inaczej”. Napisałam nawet w tej sprawie (i paru innych) do autorki książki, przy okazji gratulując jej również programu, który bardzo lubię, niestety nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.
No cóż, trudno…

Dlatego pozostaje mi póki co trwać w samotności przy swoim „mleć”, i traktowanym w podobny sposób „pleć” – bo moim skromnym zdaniem ogródek się piele, nie pieli. Można jeszcze ewentualnie plewić.
Mimo to, dobrze jest mieć świadomość, w pozostałych sprawach, mam na myśli dbanie o to mówić ładnie. Podoba mi się nastawienie autorki do sprawy poprawności języka. Cieszę się też, że nie tylko ja uważam język polski i zasady jego używania za bardzo interesujące. W dodatku mnie też kiedyś ktoś powiedział, że polonistyka i bibliotekoznawstwo to dwa najnudniejsze i najbardziej szarobure kierunki studiów. Tymczasem ja nie czuję się wcale ani nudna, ani szara, ani bura, mimo że traf chciał, że skończyłam oba. 
Lubię język polski. Wiem, że bywa dziwny, ale właśnie dlatego jest taki ciekawy.

7 komentarzy:

  1. Niechlujstwo językowe niestety nas oplotło nie wiadomo kiedy i jak!Szkoda,bo mamy piękny język ojczysty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko przez ciągły pośpiech. Myślę, że to gubi nas najbardziej.

      Usuń
  2. A ja bardzo lubię gdy np. w powieściach osadzonych w historii autorzy próbują używać języka z epoki. Za jego pomocą możemy poczuć klimat tych czasów, a może nawet ich mentalność i spojrzenie na świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W powieściach tak. :) Archaizmy w życiu codziennym również mogą wywoływać pozytywne odczucia, ale w nadmiarze mogą męczyć.

      Usuń
  3. Dla mnie nudna jest ekonomia, a możliwości literkowe naszego pięknego języka propaguję na blogu w sobotnim cyklu "Literkowo".
    Niestety, w książkach coraz częściej widzę literówki, błędy interpunkcyjne i językowe, orty także. Zwłaszcza drażni mnie: Mi się... oraz wte i we wte zamiast w tę i we w tę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzielam Pani zdanie. Zwłaszcza w kwestii ekonomii. :)

      Usuń
  4. Witam gorąco w ten piękny majowy dzionek :)dorzucam moje ulubione- "ubrać buty" czy "ubrała letnią sukienkę"...od razu zgrzytam zębami.Jakby nie można było używać formy "włożyć" ostatecznie "założyć". Pretensjonalny-to moje najnowsze odkrycie. To ktoś kto ma do nas pretensje. Ale mam kilka starszych: zjadliwy-jadalny;fajowy-do niczego.I mój absolutny faworyt spolegliwy-uległy.Innymi słowy(słowami hi hi)polska mowa być trudna. Pozdrawiam serdecznie - Aga.

    OdpowiedzUsuń