Muszę, ponieważ ów nieszczęsny memuar wraca do mnie jak bumerang.
Na okrągło, nieustannie i wciąż...
Częściej niż o cokolwiek jestem pytana właśnie o to. Dlaczego memuar? Skąd to dziwne, pretensjonalne (to nie moje określenie!) archaiczne słowo i dlaczego właśnie ono znalazło się w "Sekrecie Zegarmistrza"?
Otóż dlatego, że inne nie pasowałoby bardziej. Bo zwykły pamiętnik lub dziennik (które zresztą pojawiają się wymiennie) nie zawierają w sobie aż tyle pożądanej treści. Wszak memuar, to pamiętnik babki, antenatki, pisany bardzo dawno temu, tak jak ten powieściowy. W dodatku francuskie pochodzenie słowa jest również uzasadnione, bo jego autorką była Emilie de Fleury.
Przykro mi, jeśli ktoś wcześniej nie zetknął się z tym słowem, ale może jakimś plusem jest to, że się z nim przy okazji zaznajomił? :) Sama bardzo lubię takie momenty, gdy czytając książkę widzę słowo, którego dotąd nie znałam. Nie każde udaje mi się zaadaptować je na tyle, by używać go w języku codziennym, ale większość tak. I to jest dla mnie dodatkowy, jakże pozytywny efekt uboczny czytania książek dla przyjemności.
Natomiast dobra wiadomość jest taka, że w kolejnej powieści memuaru nie będzie.
Będzie za to karabela. ;)