poniedziałek, 2 grudnia 2013

Tajemnice Luizy Bein

Premiera - kwiecień 2014, Wydawnictwo Nasza Księgarnia.

Tym razem coś zupełnie nowego, innego i zaskakującego - mam nadzieję pozytywnie...





Szczegóły niebawem...

wtorek, 30 lipca 2013

O tym, jak w kilkanaście minut przyrządzić pyszny, orzeźwiający chłodnik litewski…


... dokładnie ten sam,

który w "Bluszczu prowincjonalnym" przyrządza Anna.


Dziś też miały być ziemniaki i orzeźwiający chłodnik litewski z prawdziwego zsiadłego mleka. Idealny na doskwierający upał. 
Anna umyła przyniesioną z ogrodu botwinę i podgotowała ją w niewielkiej ilości wody. W międzyczasie posiekała zieleninę, ogórki, rzodkiewkę, a potem ugotowała kilka jajek na twardo. W dużym, glinianym garnku wymieszała starannie wszystkie składniki, by w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wrócić na werandę...

  
Przepis na chłodnik litewski, zamieszczony na końcu książki:

Szybkość jego przygotowania zależy przede wszystkim od głównego składnika – czyli wywaru buraczanego. A można przygotować go na trzy różne sposoby. 

Pierwszy – dla cierpliwych entuzjastów zdrowego odżywiania: siekamy boćwinę łodygową lub po prostu botwinę (najlepiej taką świeżo wyrwaną z ogródka), a trzy średnie buraczki ścieramy grubo na tarce. Jedno i drugie gotujemy w trzech szklankach wody, z jednym listkiem laurowym, dwoma ziarenkami ziela angielskiego i trzema pieprzu. Doprawiamy solą, octem i cukrem według własnego uznania i smaku. 

Drugi – dla znacznie mniej cierpliwych entuzjastów zdrowego odżywiania: kupujemy gotowy sok z buraków w butelce lub kartonie, doprawiamy go odpowiednio – solą, cukrem i octem. Jeśli nie był wcześniej pasteryzowany, zagotowujemy. 

Trzeci – wyłącznie dla zuchwałych: kupujemy dwie torebki barszczu w proszku i rozpuszczamy go w dwóch szklankach gorącej wody.

Wszystkie z wymienionych sposobów ma łączyć jedno – wywar musi być mocny, esencjonalny, a jego smak może, a nawet powinien powodować lekkie łzawienie oczu. Musi też być dobrze schłodzony. Wówczas przelewamy go do odpowiedniego naczynia, najlepiej glinianego lub szklanego, i mieszamy z dwoma litrami maślanki, ewentualnie kefiru, zsiadłego mleka lub jogurtu naturalnego, bądź też ich mieszaniną. Jeżeli ktoś woli, by chłodnik miał bardziej kremową konsystencję, może dodać kubek jogurtu greckiego, który bywa tak gęsty, że można go niemal pokroić w plasterki. 
Potem przystępujemy do siekania szczypiorku i koperku – po jednym pęczku. Ścieramy na tarce o grubych oczkach rzodkiewkę i świeży ogórek. Wszystko to wrzucamy do chłodnika. Są to tradycyjne dodatki, ale jeżeli chcemy pochwalić się swoją kulinarną kreatywnością i zrobić wrażenie na gościach, do zupy można dodać na przykład pokrojone (w słupki lub kostkę) awokado, liście ogórecznika, młodej pokrzywy lub mniszka lekarskiego, rzeżuchę, roszponkę, ewentualnie rukolę, jednak w przypadku tej ostatniej nie warto przesadzać, ponieważ bywa dominująca w smaku. Chłodnik podajemy z jajem ugotowanym na twardo. Na Podlasiu jednak najczęściej zjada się go z ziemniakami. Ugotowane w całości i bardzo gorące, należy położyć na brzegu talerza z zimnym chłodnikiem.



Smacznego! :)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Z wizytą w Brzostowie nad Biebrzą...

Zapraszam na obiecany, na razie ostatni etap podróży z "Bluszczem prowincjonalnym" :)


Brzostowo, to wieś położona tuż nad brzegiem Biebrzy, gdzie ludzie żyją synchronicznie z jej nurtem, gdzie rzeka wyznacza ich życiu naturalny rytm, całkiem inny niż ten, którym żyją ludzie w miastach.





W Brzostowie Anna i Agnieszka zatrzymały się u wujostwa Anny, żeby przeczekać burzę . Dom, w którym znalazły gościnę wciąż istnieje, niestety od kilkunastu lat nikt już w nim nie mieszka. Dlatego właśnie nie udało mi się zrobić zdjęć wewnątrz. Myślę, że jednak mimo wszystko uda mi się kiedyś to nadrobić, choćby po to, by sfotografować niesamowity, gliniany piec!



Z zewnątrz chatka wygląda nieco inaczej niż w powieści. Wybudowana, tak jak ta powieściowa, metodą lepiankową, została jednak dawno temu obita brzydką dyktą. Jednak w środku - dom, kiedy byłam w nim po raz ostatni, wyglądał niemal dokładnie tak, jak opisałam w powieści. Mam nadzieję, że uda mi się to kiedyś udowodnić, ponieważ z tego, co udało mi sie dowiedzieć, w środku wciąż znajdują sie sprzęty i elementy wystroju należące do nieżyjacych już gospodarzy.
Niestety mocno też zostało zniszczone obejście, choć myślę, że przez to nie ubyło mu uroku.




A tak to wszystko wyglądało w "Bluszczu prowincjonalnym". Zapraszam do lektury fragmentu:

   – Brzostowo – wyjaśniła Anna. – Tu przeczekamy burzę. U moich kuzynów. No co tak patrzysz? Przypomniałam sobie, że mam tu taką dalszą rodzinę. Dawno u nich nie byłam, ale kiedyś często przyjeżdżałam tu z rodzicami. Nad Biebrzę. 
   Po chwili skręciły w wąską, zarośniętą drogę przypominającą zielony tunel, by zatrzymać się wreszcie przed niziutkim białym domkiem. Wyskoczyły z auta i popędziły na ganek, gdzie przywitało ich stłumione ujadanie psa. 
  – Cicho, Misiek! Odsuń się. – Usłyszały jednocześnie ze skrzypnięciem drzwi, zza których wychyliła się przewiązana chustką kobieca głowa. 
  – Dzień dobry, wujenko – powiedziała Anna, wciąż strząsając z włosów i ramion duże krople wody. – Możemy u was przeczekać burzę? 
  – Ania! Dziecko kochane! A skąd ty żeś się tutaj wzięła w taką zawieruchę! – Kobieta otworzyła szerzej drzwi, ramieniem zagarniając gości do środka. – A zachodźcie, zachodźcie prędko do chałupy! Misiek, no odsuń się, utrapieńcu, dajże przejść – fuknęła na podskakującego radośnie psa.        Wewnątrz było przyjemnie ciepło. W glinianej kuchni palił się ogień. Gospodyni natychmiast odsunęła pogrzebaczem jedną z fajerek i postawiła tam okopcony czajnik. 
  – Zaraz wam herbaty z pigwą naparzę. – Przyjrzała się krytycznie ubraniom kobiet. – I na przebranie coś wam dam, a to wasze przy piecu się powiesi, żeby przeschło. 
   – A wujek jest? – Anna rozejrzała się po domu. 
   – Posłałam go, żeby obaczył, czy w obejściu wsio pozamykane. Patrzeć tylko, jak przyleci nazad. – Podeszła do okna i załamała ręce. – O Matko Bosko, toć wam szybę całą w samochodzie wytłukło. Wody się naleje. Trzeba go do stodoły dać. O, wujek już wraca, dajta kluczyki, on zaprowadzi. 
   – Ale nie trzeba się kłopotać – zaoponowała nieśmiało Agnieszka. – I tak już go porządnie zalało. A kluczyki zostały w samochodzie. Nie zamykałyśmy, bo i tak szyba wybita, więc bez sensu. 
    Wujenka zrobiła w powietrzu nieokreślony znak dłonią, wywracając jednocześnie oczami, po czym otworzyła okno i głośno nakazała mężowi odprowadzenie samochodu do stodoły. 
   – Sodoma się robi! Świat nie słyszał! – Tymi słowami przywitał ich wujek, ściskając serdecznie Annę i witając się z Agnieszką. – Nie ma mowy, żebyśta wy dziś do domu wracali. Matka naszykuje wam zaraz spanie.
    – A pewnie, że naszykuje – podchwyciła wujenka. – Tylko najsampierw herbaty i co do jedzenia. A na przebranie to ja najlepiej od razu koszule do spania dam. – Ale w domu będą się martwić, a my nie mamy jak zadzwonić, bo telefony nie działają.
   – Wujek potem poleci do sołtysa i stamtąd Maryni da znać. Nie bojta się nic. A o jechaniu nie ma gadania, jeszcze z rozbitem oknem – krzyknęła wujenka, już z drugiej izby.
    Przemoczone do ostatniej suchej nitki przycupnęły tymczasem na drewnianej ławie przy piecu, rozcierając i ogrzewając przemarznięte dłonie. Obie też wcisnęły równie zimne bose stopy pod rozciągniętego na podłodze psa. Agnieszka z zainteresowaniem omiotła wzrokiem pomieszczenie.
   – Ależ tu jest niesamowicie – wyszeptała z zachwytem.
  – Zawsze tak było – odparła Anna, nie kryjąc zadowolenia i trochę nieuzasadnionej dumy. – Dlatego tak bardzo lubiłam tu przyjeżdżać, kiedy byłam mała. Mimo że nigdy nie było tu nawet telewizora, jakoś nie brakowało nam rozrywek. I wiesz, co? Najbardziej niezwykły jest fakt, że to miejsce wygląda identycznie jak trzydzieści parę lat temu. Nadal sercem domu jest kuchnia. Bo tamten pokój… – Anna wskazała brodą sąsiednie pomieszczenie. – Jest zarezerwowany tylko dla gości i na święta. 
   Wyposażenie izby, w której siedziały, wyglądało, jakby była jednocześnie kuchnią, pokojem dziennym i sypialnią gospodarzy. W części kuchennej stał duży, biały kredens. Za szybkami przysłoniętymi do połowy szydełkową koronką widać było ciemnobrązowe miski, talerze i kubki. Do ścian przytwierdzono półki udekorowane papierowymi wycinankami z papieru i krepiny. Na najdłuższej stał rząd kolorowych koszyczków wyciętych zmyślnie z plastikowych butelek po różnych płynach, wypełnionych po brzegi bibułkowymi kwiatami. Z kolei żywy bukiet polnych i ogrodowych kwiatów wabił zapachem ze stojącego pod oknem stołu. Spod kraciastej ceraty, którą przykryto gruby blat, wystawały skrzyżowane, masywne dębowe nogi. Z tego samego drewna wykonano też proste krzesła, na których dla wygody siedzących położono płaskie poduszki w wielobarwnych, wydzierganych na drutach poszewkach. 
   W przeciwległym, najciemniejszym kącie izby stało wielkie staroświeckie łóżko z drewnianym wezgłowiem. Na nim piętrzyła się pościel przykryta kraciastą narzutą – idealnie wygładzoną, z wyjątkiem niewielkiego zagłębienia, w którym drzemał zwinięty w kłębek szarobury kot. Nad łóżkiem wisiały dwa pozieleniałe ze starości i nieco wyblakłe obrazy przedstawiające Matkę Boską oraz patrona rodziny i małżeństwa – świętego Józefa. Obrazy powieszone były w często spotykany w tych stronach sposób, czyli z górną krawędzią odstającą od ściany. Obok, tuż nad wezgłowiem, przytwierdzono odrobinę podkolorowane monidło – portret ślubny gospodarzy. 
   Najważniejszą część izby stanowił jednak pomalowany na kremowo, gliniany piec, wzdłuż którego stały trzy drewniane ławy przykryte chodnikami – pasiakami utkanymi na krosnach z różnokolorowych gałganków. 
    – Wiesz, pamiętam jak… – zaczęła Anna.
    – Ciii – przerwała jej Agnieszka, kładąc palec na ustach. Schyliła się i zajrzała pod sąsiednią ławę, odchylając nieco zwisające frędzle pasiaka. – O rany! Popatrz tylko!
   Już po chwili obie klęczały na podłodze, przyglądając się z zachwytem siedmiu żółtym kulkom. Dreptały w tę i z powrotem na maleńkich pomarańczowych nóżkach po wyścielonym gazetami kartonie, pod umocowaną do spodniej części ławy rozgrzaną, stuwatową żarówką. Kompletnie nie zwracając na nie uwagi, dziobały spokojnie ziarno wsypane do zakrętek od słoików.








Fragment filmu "Biebrzański Park Narodowy" Studio Stanfilm.

I na koniec jeszcze pewna ciekawostka.
Kiedy próbowałam odnaleźć kogoś, kto mógłby mi umożliwić obejrzenie chatki w środku, zostałam zaproszona do innego domu...
...gdzie zastałam...

Gospodynię i jej kuzynkę (pani w zielonym, zgadniecie, ile ma lat? - myślę, że będzie trudno - 92! :) ) przy łuskaniu fasoli. Zdjęcie oczywiście publikuję za pozwoleniem obu.
Obok, po prawej stronie, przy oknie, siedział mąż godpodyni, zastany w trakcie golenia się prawdziwą brzytwą. Również pan w wieku ponad dziewiećdziesięcioletnim.


I to właśnie On jest tą niespodzianką.
Osobą, o której chciałabym napisać.
Mężczyzna jest najstarszym, żyjącym we wsi przedstawicielem rodu Trzasków, tego samego, z którego wywodzi się nasza powieściowa Leokadia Jęrzych de domo Trzaska - diva operowa, mieszkająca we wspaniałym rodowym dworku z godłem Trzasków w tympanonie.

(Obrazek pochodzi w Wikipedii)


"Największą jego ozdobę stanowił wspaniały portyk podparty czterema kolumnami, w którego tympanonie widać było zarys księżyca w kształcie kołyski zawisłej pomiędzy dwoma złamanymi mieczami. Najprawdopodobniej był to herb rodowy właścicielki dworku."

(Fragment pochodzi z książki.)



Natomiast wspomniane Brzostowo jest wsią, w której od lat żyją przedstawiciele rodu Trzasków.

sobota, 30 marca 2013

Życzę świątecznie...

Wszystkiego, co najlepsze! :)


... i zgodnie z tradycją zapraszam do swojego domu. Tym razem...
 
Jajecznie! ;)
 
 
Wiem, trochę dużo, po prostu lubię malować jajka :-P
 
 
Kawałeczek mojej biblioteczki w wielkanocnej szacie. :-)
 
 
 
 
I na koniec ilustracja do "Bluszczu prowincjonalnego".
 
Kto czytał uważnie? ;)


 
 
Wesołych Świąt! :)
 
 
 


czwartek, 21 marca 2013

Zapraszam na wycieczkę do Łomży...

Oczywiście razem z Anką Radecką i pozostalymi bohaterami "Bluszczu prowincjonalnego". :)




 


Pierwsze zdjęcie jest ciekawostką. Pisząc powieść wiedziałam, że łomżyńskie kwiaciarki kładą  często na kolanach Hanki  kwiaty. Postanowiłam, że w mojej książce będą to goździki. Kiedy gotowy "Bluszcz prowincjonalny" był już niemal w druku, pojechałam do Łomży, żeby zrobić Hance zdjęcie. Spójrzcie tylko, co artystka miała na kolanach! :)   Poniżej fragmenty książki, które ilustrują zdjecia:


 ...udali się w kierunku ulicy Farnej, zmierzając wprost do ławeczki, na której od kilku lat gościła odlana z brązu Hanka Bielicka. Jak zwykle, na kolanach słynnej Łomżynianki leżał bukiet świeżych kwiatów, tym razem były to kolorowe goździki.
Arturek  wspiął się na ławkę, zasiadł wygodnie i mrużąc z zadowoleniem oczy, lizał rozpływające się już powoli lody. Anna zerknęła ze strachem na śmietanową strugę płynącą wzdłuż jego łokcia, zastanawiając się, czy może zaproponować mu użycie chusteczki. Wyciągnęła na wszelki wypadek kilka z torebki, po czym zagadnęła chłopca.
- Myślę, że jakbyś się troszkę przesunął, to może i ja bym się zmieściła na tej ławeczce.
            Arturek nie przerywając lizania zerknął najpierw na nią, a potem zadarł głowę i spojrzał wprost w osłonięte rondem kapelusza brązowe oczy Hanki.
- Posuń się – warknął w kierunku zastygłej w brązie artystki, wprawiając Annę w kompletne osłupienie...




W drodze na parking Anna ze zdumieniem odkryła, że przy ulicy Długiej nadal istnieje maleńki sklep papierniczy, w którym przed każdym wrześniem robiła z mamą szkolne zakupy, z namaszczeniem wybierając ołówki, wąchając wściekle różowe gumki chińskie i negocjując zakup nowego piórnika zapinanego na magnes. Zatrzymała się przed wejściem, ponieważ widok księgarni spowodował, że wpadła na pewien pomysł.

                                              
- Poczekacie tu na mnie chwilę? – spytała, wchodząc już po schodkach.
 Dzieci pokiwały głowami i usadowiły się na jednej z pobliskich ławek. Amelia spojrzała z zachwytem w kierunku znajdującego się nieopodal, niezwykle wykwintnego gmachu biblioteki miejskiej, który jaśniał pośród innych pastelowymi kolorami – gołębim i pudroworóżowym.

- Wygląda tak, że ma się ochotę nałożyć go do pucharka, ozdobić bitą śmietaną i zjeść – podsumowała, czując zapewne
jeszcze na języku smak zjedzonych właśnie lodów.





Włożyła kluczyki do kieszeni i pomaszerowała w kierunku Krzywego Koła. Po minucie stanęła u szczytu ponad stuletnich Kamiennych Schodów. Zaczęła powoli schodzić, trzymając się metalowej poręczy. Po chwili zatrzymała się i przysiadła na jednym ze stopni. 


Ogarnęła wzrokiem rozpościerającą się przed nią przestrzeń, widoczne ze wzgórza Rybaki, kawałek ulicy Żydowskiej i soczystą zieleń doliny Narwi, w całej okazałości.




 Pół godziny później Anna parkowała swoje auto w miejscu dawnego dworca PKS. Kilkaset metrów dalej zaczynała się ulica Dworna, a już na jej początku oczom kobiety ukazał się duży szyld z napisem: Danaberia Bra. Salonik Biustonoszy. Zaśmiała się pod nosem nieco rozbawiona i przyśpieszyła kroku.




Mam nadzieję, że wycieczka była ciekawa?
Następny etep to Brzostowo i drewniana chatka wujostwa.
Zapraszam już za dwa tygodnie :)


niedziela, 10 marca 2013

Konkurs świąteczno - wiosenny...

 
Tym razem do wygrania jedna z moich książek do wyboru,

"Mimo wszystko Wiktoria" lub "Bluszcz prowincjonalny",
 
oraz w związku ze zbliżającymi się świętami nagroda tematyczna:
 
Jajo :)
 
 
Tutaj widok z drugiej strony:

 
Jest to prawdziwa wydmuszka z jaja gęsiego na drewnianej nóżce.
Ozdobione czywiście przeze mnie własnoręcznie,  :)
jednak według projektu i pomysłu Jolinki .

Co należy zrobić, żeby wygrać?
Niewiele :)
 
Jakiś czas temu umieściłam na moim profilu fb
zdjęcie hiacynta - pierwszego wiosennego akcentu w moim domu.
 

Hiacynt już dawno przekwitł, jednak stał się dla mnie inspiracja konkursową.
 
Pomyślałam, że chętnie zobaczyłabym wiosnę w domach moich czytelników.
 
 
Żeby wygrać książkę i pisankę z sympatycznym zwierzyńcem,
należy do 17.03. przesłać na adres:
 
 
Zdjęcie przedstawiajace dowolny wiosenny lub świąteczny akcent w Waszym domu,
z jedną z moich książek w tle.
 
(akceptowany jest również fotomontaż ;), do konkursu można zgłosić maksymalnie 3 zdjęcia )
 
Warunkiem udziału w konkursie jest zgoda na publikację nadesłanego zdjęcia.
18.03 wszystkie nadesłane zdjecia zostana opublikowane (anonimowo, bez imion autorów)  
na moim profilu fb  prośbą o "lajki".
 
Jajo i książkę z autografem otrzyma osoba, której zdjęcie otrzyma najwięcej polubień.
 
Ostateczne rozwiązanie konkursu nastąpi 21.03.
 
 
Serdecznie zapraszam do zabawy :)

wtorek, 12 lutego 2013

Jedwabne na kartach powieści, i nie tylko...

Pora na kolejny etap podróży z "Bluszczem prowincjonalnym".
Dziś przystanek bardzo dla mnie bardzo szczególny.
Maleńkie, podlaskie miasteczko, to samo, do którego Anna wybrała się na targ po jaja kupowane parami ( a dlaczego parami, odpowiedzi należy poszukać w Bluszczu ;) ),
 i gdzie odwiedziła parę innych miejsc.
Miejsc, o których zamierzam jeszcze raz opowiedzieć.
Zapraszam na wycieczkę w okolice, gdzie się urodziłam i wychowałam,
gdzie urodzili się i wychowali również moi dziadkowie i pradziadkowie.
Zapraszam do mojego Jedwabnego. :)
... tego samego, o którym kilka lat mówiono głośno, może czasem zbyt głośno.  Którego temat właśnie powraca w kontekście kontrowersyjnego filmu "Pokłosie" w reż. W. Pasikowskiego. Miejsce, gdzie wiele lat przed moim urodzeniem wydarzyły się sprawy, o których nie zamierzam tu mówić...
Nie zamierzałam też o nich pisać w mojej książce, jednak doszłam do wniosku, że większym nietaktem byłoby pominąć  wydarzenia jedwabieńskie milczeniem, niż o nich wspominać.
Nie pominęłam.
Napisałam o tym po swojemu.
Pisząc o Jedwabnem oddałam Annie własne wspomnienia.

niedziela, 10 lutego 2013

Mamy zwycięzcę!

Tuż przed zakończeniem konkursu pojawił się szczęśliwy zwyciężca, i to nie byle jaki :)
 
Leokadię otrzymuje...
 
Warszawskie Przedszkole z Serduszkiem!
 
Dzięki Pani Magdzie Awitajskiej, która zagrała o lalkę dla tego właśnie przedszkola. 
 
 
 
Brawa należą się również pozostałym osobom, które od piątku nadsyłały swoje typy, chcąc podarować wygraną przedszkolakom. :)
 
Zwycięzkie cyfry to 458
 

 
 
Dziękuję wszystkim za udział w zabawie, życząc szczęścia w kolejnych konkursach :)
 
 
 
 
 
 
 
 
 

piątek, 1 lutego 2013

Uwaga! Uwaga! Rozpoczynamy konkurs z Leą!

Żeby wygrać tę oto tildę, należy trafić trójkę

w moim blogowym totku :)

 

 
 
Serio! :)
 
A teraz już poważnie, i do rzeczy...
 
 
Dziś o godzinie 16.24 wysłałam do siebie maila (na adres r.kosin@wp.pl),
podając w tytule 3 różne cyfry, wybrane spośród cyfr od 1 do 9.
Dowód jest tu:



Ze zrozumiałych względów cyfry chwilowo zostały ukryte, odkryję je pokazując kolejny skan strony dopiero po tym, jak zostaną odgadnięte.
 
Nagrodą jest:
Piękna, naprawdę ogromna tilda (na zdjęciu siedzi na moim krześle :)),
uszyta przez Delfinę, autorkę bloga  Niespokojna Dusza
 
 
 
 
Co należy zrobić, żeby wziąć udział w konkursie i wygrać Leokadię Jęrzych de domo Trzaska,
byłą śpiewaczkę operową, bohaterkę "Bluszczu prowincjonalnego",
 która chwilowozajęła miejsce przy moim biurku, oczekując na finał zabawy?
 
 
 
Najpierw zapoznać się z zasadami i regulaminem:
 
1. Żeby wziąć udział w konkursie, należy przesłać 3 różne cyfry (wybrane spośród cyfr od 1 do 9), wpisując je koniecznie w temacie (tytule)  maila wraz ze swoim imieniem lub pseudonimem, na adres r.kosin@wp.pl  Z jednego konta pocztowego może zostać wysłany tylko jeden zestaw cyfr. Pozostałe zestawy będą kasowane.
 
2. Wygrywa osoba, która pierwsza trafi trójkę. Nagrodą jest lalka - tilda przedstawiona na załączonych zdjęciach.
 
3. Niezależnie od tego, kiedy padnie trafna odpowiedź, konkurs potrwa do 10.02.2013 r., do godziny 18.00. Po tym czasie niezwłocznie ogłoszę nazwisko zwycięzcy na blogu i moim profilu fb.
 
4. Jeśli nie padnie prawidłowa odpowiedź, konkurs zostanie przedłużony o kolejny tydzień.
 
5. Jeśli mimo to nadal nie padnie prawidłowa odpowiedź, wygra osoba, która będzie najbliżej prawidłowej odpowiedzi.
 
6. Maile niezgodne z regulaminem, tzn. np. takie, w których w tyemacie (tytule) maila nie będzie podanych 3 cyfr i imienia bądź pseudonimu, będą kasowane.

7. Polubie nie mojego mojego profilu na facebooku lub też profilu profilu Delfiny oraz udostępnianie informacji o konkursie na facebooku i swoich blogach nie jest warunkiem udziału w konkursie, lecz będzie mi ogromnie miło, jeśli ktoś to uczyni. :)
 
Pamiętaj!
 
Odpowiedź, czyli 3 różne cyfry i swoje imię bądź pseudonim wpisz w koniecznie w temacie maila i wyślij na adres:
r.kosin@wp.pl
 
 
 
 
Serdecznie zapraszam do zabawy! :)
 
 
 

wtorek, 29 stycznia 2013

Najpiękniejszy zapach na świecie...

"Bluszcz prowincjonalny" tonie w zapachach.


Moje słowa potwierdzają niemal w 100% czytelniczki recenzujące powieść.

"Bluszcz prowincjonalny" pachnie piwoniami, pomidorami zerwanymi prosto z krzaka, ziołami, poziomkami, jagodami, żurawiną, kawą, szarlotką, sękaczem, drożdżówkami, plackiem śliwkowym, pampuchami,  kartaczami, rejbakiem, smażoną cebulką i boczkiem, oraz wieloma innymi rzeczami, których nie sposób wymienić.

"Bluszcz prowincjonalny" pachnie domem.

I to jest właśnie najpiękniejszy zapach na świecie.

Jest jednak jeszcze jeden, który kojarzy się tak samo. Pachnie domem, poczuciem bezpieczeństwa, wyzwala w człowieku wszystko to, co w nim najlepsze, tylko to, co pozytywne, nastraja optymistycznie i uspokaja.

Zapach świeżego chleba.

Jedyny, który nie pojawia się w powieści, ponieważ jest sam w sobie zbyt oczywisty i jednoznaczny.
Nie mogłabym go jednak pominąć, ponieważ jest to zapach, który w moim domu pojawia się codziennie... no może co drugi dzień. Piekę chleb od 14 lat. I ponieważ nie udostępniłam mojego przepisu w książce, postanowiłam zrobić to tutaj.
Przepis jest niezwykle prosty, pewny, sprawdzony (14 lat prób i błędów ;)).


A mój chleb wygląda tak:



Jest to chleb na zakwasie, jednak to tylko brzmi nieco przerażająco i skomplikowanie,
w rzeczywistości takie nie jest :)
Zatem najpierw robimy zakwas:

1. Dzień - Należy zmieszać 1/2 szkl. mąki żytniej z przegotowaną wodą i łyżeczką cukru tak, by uzyskać konsystencję gęstej śmietany. Odstawić w ciepłe miejsce
2. Dzień - Dodajemy 3 łyżki mąki żytniej i tyle wody, by zachować konsystencję. Odstawiamy w ciepłe miejsce.
3. Dzień. - Jak wyżej. Zakwas przez ten czas rośnie (potem jednak opada i to jest normalne zjawisko). Pojawiają się bąbelki. Naczynie musi być wysokie, bo może kipieć.
4. Dzień - Pieczemy chleb.
5. Resztę zakwasu zachować, przyda się do pieczenia kolejnych chlebów. Jeśli będzie przechowywany w temp. pokojowej, należy go dokarmiać codziennie jak w p. 2. Jeśli go uśpimy wstawiając do lodówki, należy go karmić (patrz p.2) co 7 dni. Przed pieczeniem należy zakwas zawsze wyjąć z lodówki, nakarmić i pozwolić mu pojeść i się ogrzać przez minimum 4 godziny.

Przepis na chleb żytni na zakwasie. 🍞
Bardzo klasyczny, zwyczajny, powszedni i dla każdego. 😊
Uwaga! Składniki podaję w mililitrach i łyżkach, bo tak jest prościej niż ważyć. 
Jeżeli ktoś nie ma miarki, odmierza szklanką, która z reguły ma 250 ml
Składniki:
  • 1000 ml (to dużo mniej niż kilogram!) mąki żytniej typ 720
  • 300 ml mąki pszennej typ 650
  • 5 łyżek czynnego zakwasu (czyli takiego, który został nakarmiony i stał kilka godzin w temperaturze pokojowej, pracuje i ma bąbelki)
  • 3 łyżki oleju
  • 2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka suchych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 350 ml ciepłej wody
Wersja bez maszyny: składniki w podanej kolejności wrzucamy do miski i mieszamy na gładko mikserem z końcówkami w kształcie świderków.
Ciasto przekładamy do blaszki wysmarowanej olejem i/lub wyłożonej papierem do pieczenia, przykrywamy ściereczką i czekamy, aż zwiększy objętość przynajmniej dwukrotnie. Na wierzchu należy zrobić kilka nacięć ostrym nożem (bo prawdopodobnie i tak pęknie).
Piec w temperaturze 220 st bez termoobiegu lub 180 z termoobiegiem, ok 40-45 minut, do zrumienienia. Do piekarnika wstawiamy też (obok lub niżej) naczynie z gorącą wodą.
Wersja z maszyną: wrzucić wszystko do foremki i nastawić program do wyrabiania ciasta drożdżowego ( w lilowej 6). Kiedy skończy wyjąć mieszadła i włączyć program do pieczenia z przyciskiem dodatkowego zrumienienia skórki (w lidlowej 12).
UWAGI:
  1. 1. Można zmieniać proporcje i typy mąk, jedną lub obie wymienić na razowe, ważne jest tylko, by zawsze zostało minimum 150 ml pszennej (zwykłej lub razowej), bo sama żytnia chleba nie dźwignie i nie wyrośnie.
  2. 2. Jeżeli pieczemy chleb razowy, warto dodać łyżeczkę miodu, da to fajnie chrupiącą skórkę.
  3. 3. Można dodać nieco więcej mąki, zagnieść ciasto ręcznie i uformować owalny bochenek albo bułeczki.
  4. 4. Można oczywiście dodać do ciasta dowolne ziarenka - słonecznik, dynię, czarnuszkę, siemię lniane itp. Uwaga! Dodanie płatków owsianych spowoduje, że chleb będzie się bardzo kruszył i na kanapki do szkoły/pracy może się nie sprawdzić.
  5. 5. Jeżeli ktoś zamierza piec chleb często, warto zamówić przez internet drożdże piekarskie - wychodzi bardziej ekonomicznie, tylko takich drożdży trzeba dodać 2 łyżeczki.
  6. 6. Można też upiec chleb cebulowy - mój ulubiony! Na oleju podsmażyć na złoto 2-3 drobno posiekane cebule. Przestudzoną dodajemy do ciasta (zamiast samego oleju) i dalej postępujemy normalnie. Taki chleb dużo dłużej zachowuje świeżość.
  7. 7. Zakwasu można dodać do chleba więcej, jeżeli ktoś lubi mocniej czuć na języku jego posmak.
  8. 8. Można też upiec chleb na samym zakwasie, bez dodatku drożdży, ale wtedy należy pozostawić ciasto do wyrośnięcia na całą noc. Trzeba też liczyć się z tym, że chleb nie wyrośnie tak, jak na drożdżach i będzie miał bardziej zwartą konsystencję.

Albo:
Jeśli ktoś ma taką maszynę, może w niej upiec babkę drożdżową według przepisu mojej mamy :)
Trzeba tylko wsypać do formy: 2,5 kubka (kubek 300 ml) mąki, 0,5 kubka ciepłego mleka, 0,5 kubka cukru, 4 żółtka, 1/2 kostki "luźniego" (nieroztopionego!) masła, 7g suchych drożdży, cukier waniliowy i ewentualnie ulubiony olejek zapachowy.
W trakcie wyrabiania ciasta można dodać bakalie, ale nie za dużo. Do babki poniżej dodałam garść posiekanych orzeszków solonych i suszonej pigwy.

Zamknąć i włączyć maszynę, nieużywajac funkcji dodatkowego zapiekania skórki.

W trakcie wyrabiania w maszynie można podkraść z niej małą kulkę ciasta, rozetrzeć ją z cukrem, cukrem waniliowym, odrobiną mąki i zapachem cytrynowym, a potem posypać babkę tuż przed pieczeniem.



Smacznego!







piątek, 11 stycznia 2013

Sękacz - słodki przysmak z Podlasia.

Zgodnie z obietnicą, zapraszam na kolejny etap podróży po Podlasiu.

Dziś przystanek kulinarny! :)
Tym razem zatrzymamy się w podłomżyńskiej Piątnicy, a dokładnie w miejscu, gdzie wypieka się prawdziwe podlaskie sękacze.

Dzięki uprzejmości właściciela piekarni, pana Jarosława Kalinowskiego, udało mi się znaleźć w centrum wydarzeń i zrobić dla Was kilka zdjęć ilustrujących, jak powstaje to cudo.




Przepis na sękacz według legend znany był już w średniowieczu. Swoją nazwę zawdzięcza charakterystycznym sękom powstałym podczas jego pieczenia.
Piecze się go nad otwartym ogniem (dziś częściej są to specjalne grzałki), na obracającym się rożnie w kształcie drewnianego wałka. Wałek polewa się kolejnymi zapiekanymi na złoty kolor warstwami ciasta, dzięki czemu w przekroju sękacza widoczne są grubsze warstwy jasnego ciasta przedzielone ciemnymi warstewkami ciasta zrumienionego przez ogień, co przypomina słoje roczne w pniu drzewa.







 Efekt jest równie ciekawy jak smak tego niezwykłego,
niedającego się porównać z żadnym innym wypiekiem.

 
Składniki ciasta od stuleci pozostają te same.
Do wykonania około trzykilogramowego sękacza o wysokości ponad pięćdziesięciu centymetrów potrzebne są: kopa (czyli sześćdziesiąt) jaj, dwa i pół kilograma masła, po tyle samo mąki i cukru oraz mnóstwo czasu i cierpliwości na jego przygotowanie. Na szczęście istnieje też sposób na domową wersję sękacza ze znacznie mniejszej ilości składników (przepis dostępny jest na ostatnich stronach "Bluszczu prowincjonalnego"). Jego smak, choć nie da się go porównać z oryginalną wersją pieczoną na ogniu, jest też zdecydowanie wart poświęconego czasu (oczywiście zgodnie z podlaską tradycją niemałego) na jego przygotowanie.

Ponadto sękacz niezawierający konserwantów, ani nawet jakichkolwiek spulchniaczy, może być z powodzeniem przechowywany w temperaturze pokojowej nawet do dziesięciu tygodni.
 

Gorąco zachęcam do spróbowania!

lub...
Samodzielnego upieczenia domowej wersji sękacza,
przepis dostępny na stronach

"Bluszczu prowincjonalnego". :)



Smacznego! :)