niedziela, 14 kwietnia 2013

Z wizytą w Brzostowie nad Biebrzą...

Zapraszam na obiecany, na razie ostatni etap podróży z "Bluszczem prowincjonalnym" :)


Brzostowo, to wieś położona tuż nad brzegiem Biebrzy, gdzie ludzie żyją synchronicznie z jej nurtem, gdzie rzeka wyznacza ich życiu naturalny rytm, całkiem inny niż ten, którym żyją ludzie w miastach.





W Brzostowie Anna i Agnieszka zatrzymały się u wujostwa Anny, żeby przeczekać burzę . Dom, w którym znalazły gościnę wciąż istnieje, niestety od kilkunastu lat nikt już w nim nie mieszka. Dlatego właśnie nie udało mi się zrobić zdjęć wewnątrz. Myślę, że jednak mimo wszystko uda mi się kiedyś to nadrobić, choćby po to, by sfotografować niesamowity, gliniany piec!



Z zewnątrz chatka wygląda nieco inaczej niż w powieści. Wybudowana, tak jak ta powieściowa, metodą lepiankową, została jednak dawno temu obita brzydką dyktą. Jednak w środku - dom, kiedy byłam w nim po raz ostatni, wyglądał niemal dokładnie tak, jak opisałam w powieści. Mam nadzieję, że uda mi się to kiedyś udowodnić, ponieważ z tego, co udało mi sie dowiedzieć, w środku wciąż znajdują sie sprzęty i elementy wystroju należące do nieżyjacych już gospodarzy.
Niestety mocno też zostało zniszczone obejście, choć myślę, że przez to nie ubyło mu uroku.




A tak to wszystko wyglądało w "Bluszczu prowincjonalnym". Zapraszam do lektury fragmentu:

   – Brzostowo – wyjaśniła Anna. – Tu przeczekamy burzę. U moich kuzynów. No co tak patrzysz? Przypomniałam sobie, że mam tu taką dalszą rodzinę. Dawno u nich nie byłam, ale kiedyś często przyjeżdżałam tu z rodzicami. Nad Biebrzę. 
   Po chwili skręciły w wąską, zarośniętą drogę przypominającą zielony tunel, by zatrzymać się wreszcie przed niziutkim białym domkiem. Wyskoczyły z auta i popędziły na ganek, gdzie przywitało ich stłumione ujadanie psa. 
  – Cicho, Misiek! Odsuń się. – Usłyszały jednocześnie ze skrzypnięciem drzwi, zza których wychyliła się przewiązana chustką kobieca głowa. 
  – Dzień dobry, wujenko – powiedziała Anna, wciąż strząsając z włosów i ramion duże krople wody. – Możemy u was przeczekać burzę? 
  – Ania! Dziecko kochane! A skąd ty żeś się tutaj wzięła w taką zawieruchę! – Kobieta otworzyła szerzej drzwi, ramieniem zagarniając gości do środka. – A zachodźcie, zachodźcie prędko do chałupy! Misiek, no odsuń się, utrapieńcu, dajże przejść – fuknęła na podskakującego radośnie psa.        Wewnątrz było przyjemnie ciepło. W glinianej kuchni palił się ogień. Gospodyni natychmiast odsunęła pogrzebaczem jedną z fajerek i postawiła tam okopcony czajnik. 
  – Zaraz wam herbaty z pigwą naparzę. – Przyjrzała się krytycznie ubraniom kobiet. – I na przebranie coś wam dam, a to wasze przy piecu się powiesi, żeby przeschło. 
   – A wujek jest? – Anna rozejrzała się po domu. 
   – Posłałam go, żeby obaczył, czy w obejściu wsio pozamykane. Patrzeć tylko, jak przyleci nazad. – Podeszła do okna i załamała ręce. – O Matko Bosko, toć wam szybę całą w samochodzie wytłukło. Wody się naleje. Trzeba go do stodoły dać. O, wujek już wraca, dajta kluczyki, on zaprowadzi. 
   – Ale nie trzeba się kłopotać – zaoponowała nieśmiało Agnieszka. – I tak już go porządnie zalało. A kluczyki zostały w samochodzie. Nie zamykałyśmy, bo i tak szyba wybita, więc bez sensu. 
    Wujenka zrobiła w powietrzu nieokreślony znak dłonią, wywracając jednocześnie oczami, po czym otworzyła okno i głośno nakazała mężowi odprowadzenie samochodu do stodoły. 
   – Sodoma się robi! Świat nie słyszał! – Tymi słowami przywitał ich wujek, ściskając serdecznie Annę i witając się z Agnieszką. – Nie ma mowy, żebyśta wy dziś do domu wracali. Matka naszykuje wam zaraz spanie.
    – A pewnie, że naszykuje – podchwyciła wujenka. – Tylko najsampierw herbaty i co do jedzenia. A na przebranie to ja najlepiej od razu koszule do spania dam. – Ale w domu będą się martwić, a my nie mamy jak zadzwonić, bo telefony nie działają.
   – Wujek potem poleci do sołtysa i stamtąd Maryni da znać. Nie bojta się nic. A o jechaniu nie ma gadania, jeszcze z rozbitem oknem – krzyknęła wujenka, już z drugiej izby.
    Przemoczone do ostatniej suchej nitki przycupnęły tymczasem na drewnianej ławie przy piecu, rozcierając i ogrzewając przemarznięte dłonie. Obie też wcisnęły równie zimne bose stopy pod rozciągniętego na podłodze psa. Agnieszka z zainteresowaniem omiotła wzrokiem pomieszczenie.
   – Ależ tu jest niesamowicie – wyszeptała z zachwytem.
  – Zawsze tak było – odparła Anna, nie kryjąc zadowolenia i trochę nieuzasadnionej dumy. – Dlatego tak bardzo lubiłam tu przyjeżdżać, kiedy byłam mała. Mimo że nigdy nie było tu nawet telewizora, jakoś nie brakowało nam rozrywek. I wiesz, co? Najbardziej niezwykły jest fakt, że to miejsce wygląda identycznie jak trzydzieści parę lat temu. Nadal sercem domu jest kuchnia. Bo tamten pokój… – Anna wskazała brodą sąsiednie pomieszczenie. – Jest zarezerwowany tylko dla gości i na święta. 
   Wyposażenie izby, w której siedziały, wyglądało, jakby była jednocześnie kuchnią, pokojem dziennym i sypialnią gospodarzy. W części kuchennej stał duży, biały kredens. Za szybkami przysłoniętymi do połowy szydełkową koronką widać było ciemnobrązowe miski, talerze i kubki. Do ścian przytwierdzono półki udekorowane papierowymi wycinankami z papieru i krepiny. Na najdłuższej stał rząd kolorowych koszyczków wyciętych zmyślnie z plastikowych butelek po różnych płynach, wypełnionych po brzegi bibułkowymi kwiatami. Z kolei żywy bukiet polnych i ogrodowych kwiatów wabił zapachem ze stojącego pod oknem stołu. Spod kraciastej ceraty, którą przykryto gruby blat, wystawały skrzyżowane, masywne dębowe nogi. Z tego samego drewna wykonano też proste krzesła, na których dla wygody siedzących położono płaskie poduszki w wielobarwnych, wydzierganych na drutach poszewkach. 
   W przeciwległym, najciemniejszym kącie izby stało wielkie staroświeckie łóżko z drewnianym wezgłowiem. Na nim piętrzyła się pościel przykryta kraciastą narzutą – idealnie wygładzoną, z wyjątkiem niewielkiego zagłębienia, w którym drzemał zwinięty w kłębek szarobury kot. Nad łóżkiem wisiały dwa pozieleniałe ze starości i nieco wyblakłe obrazy przedstawiające Matkę Boską oraz patrona rodziny i małżeństwa – świętego Józefa. Obrazy powieszone były w często spotykany w tych stronach sposób, czyli z górną krawędzią odstającą od ściany. Obok, tuż nad wezgłowiem, przytwierdzono odrobinę podkolorowane monidło – portret ślubny gospodarzy. 
   Najważniejszą część izby stanowił jednak pomalowany na kremowo, gliniany piec, wzdłuż którego stały trzy drewniane ławy przykryte chodnikami – pasiakami utkanymi na krosnach z różnokolorowych gałganków. 
    – Wiesz, pamiętam jak… – zaczęła Anna.
    – Ciii – przerwała jej Agnieszka, kładąc palec na ustach. Schyliła się i zajrzała pod sąsiednią ławę, odchylając nieco zwisające frędzle pasiaka. – O rany! Popatrz tylko!
   Już po chwili obie klęczały na podłodze, przyglądając się z zachwytem siedmiu żółtym kulkom. Dreptały w tę i z powrotem na maleńkich pomarańczowych nóżkach po wyścielonym gazetami kartonie, pod umocowaną do spodniej części ławy rozgrzaną, stuwatową żarówką. Kompletnie nie zwracając na nie uwagi, dziobały spokojnie ziarno wsypane do zakrętek od słoików.








Fragment filmu "Biebrzański Park Narodowy" Studio Stanfilm.

I na koniec jeszcze pewna ciekawostka.
Kiedy próbowałam odnaleźć kogoś, kto mógłby mi umożliwić obejrzenie chatki w środku, zostałam zaproszona do innego domu...
...gdzie zastałam...

Gospodynię i jej kuzynkę (pani w zielonym, zgadniecie, ile ma lat? - myślę, że będzie trudno - 92! :) ) przy łuskaniu fasoli. Zdjęcie oczywiście publikuję za pozwoleniem obu.
Obok, po prawej stronie, przy oknie, siedział mąż godpodyni, zastany w trakcie golenia się prawdziwą brzytwą. Również pan w wieku ponad dziewiećdziesięcioletnim.


I to właśnie On jest tą niespodzianką.
Osobą, o której chciałabym napisać.
Mężczyzna jest najstarszym, żyjącym we wsi przedstawicielem rodu Trzasków, tego samego, z którego wywodzi się nasza powieściowa Leokadia Jęrzych de domo Trzaska - diva operowa, mieszkająca we wspaniałym rodowym dworku z godłem Trzasków w tympanonie.

(Obrazek pochodzi w Wikipedii)


"Największą jego ozdobę stanowił wspaniały portyk podparty czterema kolumnami, w którego tympanonie widać było zarys księżyca w kształcie kołyski zawisłej pomiędzy dwoma złamanymi mieczami. Najprawdopodobniej był to herb rodowy właścicielki dworku."

(Fragment pochodzi z książki.)



Natomiast wspomniane Brzostowo jest wsią, w której od lat żyją przedstawiciele rodu Trzasków.

4 komentarze:

  1. Piękne miejsce!
    Aż chciałabym się tam przespacerować - zwłaszcza w promieniach dzisiejszego słoneczka :)

    92 lata??? - nigdy bym nie powiedziała!
    Łuskanie fasoli - bezcenne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Renato przeczytalam obie ksiazki z wielka przyjemnoscia i mam pytanie czy moge spodziewac sie w najblizszej przyszlosci kolejnej?Ma pani nisamowity talent.pozd.Barczewianka z Niemiec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie mi miło. :) Kolejna dwie książki już w przygotowaniu, premiera pierwszej wiosną. Myślę, że ze względu na to, skąd Pani pochodzi, może być sporą niespodzianką, bo tym razem miejsce gdzie osadzona została fabuła z pewnością będzie Pani dobrze znane. ;)Zapraszam do lektury i pozdrawiam ciepło! :)

      Usuń