sobota, 20 lutego 2016

Podróż do Prowansji i Vallauris w towarzystwie bohaterek "Sekretu zegarmistrza"

Zanim dowiemy się, kto wygra konkurs z "Sekretem zegarmistrza" i spędzi cudowny tydzień na Lazurowym Wybrzeżu, oraz trochę na przekór zimie, która niespodziewanie wróciła, zapraszam do słonecznej, pachnącej lawendą Prowansji...

Prowansję po raz pierwszy zobaczyłam 9 lat temu, i wtedy zauroczyły mnie przede wszystkim dwa maleńkie prowansalskie miasteczka - Vallauris i Biot. Postanowiłam, że z pewnością kiedyś tam wrócę...

Czekały na mnie 7 lat. Pojechałam tam jednak nie tylko po to, by je po prostu zobaczyć, ale też przypomnieć sobie ich klimat i przenieść go do "Sekretu zegarmistrza".

2014

2007
2014










2007















A w "Sekrecie zegarmistrza" Vallauris - oczywiście nie tak obficie ilustrowane, jak tutaj, wygląda tak:

"Obie wiedziały, czego mogą się spodziewać po maleńkim, prowansalskim miasteczku. Klimatycznej urody, sklepików z pamiątkami, rozstawionych na ulicy stolików restauracyjnych i kramów z wonnymi specjałami oraz masy turystów spragnionych lokalnych atrakcji. Dlatego tak bardzo zaskoczył je widok Vallauris. Niby spełniało wymagania turystów, a jednak różniło się od innych znanych im miasteczek. Mimo pełni sezonu spotkały jedynie kilka starszych par, przechadzających się nieśpiesznie główną ulicą. 
Przy stolikach siedzieli niemal wyłącznie mężczyźni, raczej autochtoni, popijając wino i wesoło gawędząc.


Zastawione kolorową ceramiką kramy oferowały przeróżne naczynia zdobione w prowansalskie wzory. 



Ceramika królowała również na ulicy. Wzdłuż głównej alei ustawiono przeogromne pękate, gliniane wazony, w których rosły drzewa oliwne i oleandry. Zachwyciły się tym zaskakującym, malowniczym widokiem.




– Podobno to centrum ceramiczne, ale nie spodziewałam się, że traktują to aż tak dosłownie – powiedziała Lena. – W każdym sklepiku tony naczyń.
Nieśmiało zajrzała do jednej z tonących w chłodnym półmroku galerii, gdzie na metalowych podestach ustawiono abstrakcyjne gliniane rzeźby. 
– Wszystko przez Picassa. – Wyjęła z plecaka przewodnik. – Rozsławił to miejsce. W Zamku Vallauris jest nawet muzeum, gdzie można zobaczyć również jego rzeźby.
– Chętnie sobie to wszystko pooglądam, ale najpierw naprawdę muszę coś zjeść, bo za chwilę chyba umrę z głodu i pragnienia – Ksenia oświadczyła dramatycznie. – Poszukajmy jakiegoś miłego miejsca.
Po sutym posiłku w Brasserie Le Mesclun skusiły się jeszcze na lody o smaku fiołków.


Muzeum Picassa okazało się nieczynne, co przyjęły z pewną ulgą, ponieważ nie miały już dziś siły na zwiedzanie czegokolwiek. (...) Czekało je sporo pracy, dlatego teraz z prawdziwą przyjemnością przysiadły na ławce i zagapiły się w kolorowe fasady sklepików i kamienic ozdobionych efektownymi,  kutymi balustradami, zza których wylewało się morze różnobarwnych kwiatów. (...)



Zaopatrzone w całkiem solidne porcje lodów, wybrały się najpierw na spacer po mniej uczęszczanych zaułkach. Spodziewały się, że jak zwykle w tego typu miejscowościach okażą się ciekawsze, niż turystyczna część miasteczka, i oczywiście się nie zawiodły. 

Nie znalazły co prawda kolorowych, osłoniętych markizami knajpek, sklepów z pamiątkami i oryginalnych wazonów z oliwnymi drzewkami, za to na balkonach obok donic pełnych kwiatów i ziół suszyło się pranie. 


Dyskretnie zaglądały w otwarte na oścież okna, gdzie toczyła się francuska codzienność. Słuchały rozmów, w większości niezrozumiałych, ale za to wyjątkowo przyjemnych dla ucha ze względu na melodyjność języka, w którym nawet kłótnie brzmiały pięknie. 


Obejrzały jeszcze słynnego Człowieka z owcą, dwumetrową glinianą rzeźbę. Według przewodnika Pablo Picasso stworzył ją w zaledwie dwa dni, żeby podarować ulubionemu miastu, gdzie osiadł na siedem lat. 

Wreszcie dotarły nieco okrężną drogą do muzeum poświęconego artyście. Musiały poczekać jeszcze kwadrans, aż skończy się sjesta, za to otwarto już bramy mikroskopijnego, zamkowego dziedzińca z potężnym starym drzewem, rosnącym  na samym jego środku. Tam przysiadły na kamiennej ławeczce i przyglądały się z zainteresowaniem brodatemu przedstawicielowi street artu, który przygotowywał finezyjną instalację z mnóstwa czerwonych świec."


Tyle na dziś. :)
Następny przystanek w Biot.
Obiecuję mnóstwo barw, powietrznych bąbelków zaklętych w szkle i oczywiście niepowtarzalnego, prowansalskiego klimatu.



Zapraszam serdecznie! :)

1 komentarz: