W pierwszym chciałabym
opowiedzieć o tym, co zdarzyło się poza galą oficjalną. Kilka godzin wcześniej
odbyła się gorąca dyskusja o kondycji literatury kobiecej z udziałem m.in.
wydawców nominowanych książek, autorek, recenzentów i czytelników tejże.
Jednym z jej elementów
była rozmowa o dość schematycznej treści książek kierowanych do kobiet i takich
też okładek. Dla tych, którzy nie
chcą czytać całej dyskusji, streszczam i jednocześnie podsumowuję najważniejsze:
Z obserwacji wynika, że
najczęstszym motywem pojawiającym się w tego typu literaturze jest motyw
kobiety, która po trudnych przejściach (stracie partnera, pracy) ucieka na prowincję
leczyć zranioną duszę, gdzie oczywiście natychmiast otrzymuje wsparcie, pomoc,
oraz znajduje nowego ukochanego. Kolejny ograny motyw (omawiany już w kuluarach),
to grupa przyjaciółek, które się wspierają, zwykle pełniąc też rolę swatek dla
siebie nawzajem.
W obu przypadkach wątek romansowy powinien dominować.
Podobnie ma się rzecz z
okładkami. Albo jest na nich kobieta, często w ramionach mężczyzny, albo
klimatyczny dom, ewentualnie bukiety kwiatów.
W tym momencie, jeśli
tylko ktoś zerknie na okładki i opisy moich książek, pomyśli sobie, że sama
idealnie się wpasowałam w modne (i ograne) motywy.
I prawda!
Teoretycznie.
Ponieważ:
„Mimo wszystko Wiktoria”
– jest o kobietach, które się wspierają.
W dodatku opis podaje, że „Pewnego dnia (…) pojawia się niejaki Filip Orecki…”, co może sugerować uczuciowe perypetie damsko - męskie. Na okładce też kobieta.
„Bluszcz prowincjonalny”
– domek na okładce, kwiatki, bluszcz. W opisie informacja, że jest to opowieść
o kobiecie, która po stracie męża ucieka na prowincję, gdzie spotykają ją same
dobre rzeczy. „Anna traci męża, a wraz z nim poczucie stabilności i równowagi,
w wyniku czego rozpoczyna desperackie poszukiwania czegoś lub kogoś, na kim
mogłaby się ponownie wesprzeć.”, (w domyśle, mężczyzny).
„Tajemnice Luizy Bein” –
brak informacji o modnych motywach, za to zdanie „Wraz z młodym i przystojnym Alexandrem Beinem odkryje wiele
tajemniczych kart historii tej rodziny…” może sugerować, że pojawi się tam romans.
Podobnie jak odręcznie pisane listy i medalion na okładce.
Jak wspomniałam wyżej, TEORETYCZNIE wszystko się zgadza, ale tylko
teoretycznie. Jeśli ktoś ulegnie sugestiom i nastawi się na lukrowaną historię
z romansem w roli głównej (we wszystkich trzech książkach), niestety, może się
rozczarować. Mam tylko nadzieję, że pozytywnie. ;) Otóż żadnej mojej książki
NIE MOŻNA OKREŚLIĆ ROMANSEM. Są tam co prawda wątki poboczne związane z
perypetiami miłosnymi bohaterów, w dodatku dość niestandardowe, ale
zdecydowanie dominują inne. Jakie? Bardzo różne. Dlaczego pisząc dwie pierwsze
moje książki wybrałam tak ograne schematy? Zrobiłam to CELOWO, żeby udowodnić czytelnikowi,
i przede wszystkim sobie, że jeszcze da się z nimi coś zrobić. Coś innego. Czy się udało?
Najlepiej sprawdzić samemu. ;)
Chcąc upewnić się, czy rzeczywiście czytelnicy postrzegają moje książki
tak, jak… (i tu właśnie nie bardzo wiem, co napisać - tak jak zaplanowali sobie
Wydawcy?), postanowiłam przeprowadzić pewien eksperyment - rodzaj sondy.
Na swoim profilu na facebooku poprosiłam osoby, które nie czytały moich
książek, żeby wyjawiły, którą pokazanych dwóch powieści wybraliby do czytania
sugerując się tylko wyglądem okładki.
Nie musiałam przy tym posiłkować się okładkami innych autorów, ponieważ mam dwie własne, moim zdaniem idealnie nadające się do eksperymentu:
Luizę, która pomijając tytuł (słowo "tajemnica" nie jest zbyt oryginalne) graficznie ucieka
oklepanym schematom, i Bluszcz, który wprost przeciwnie – idealnie się w nie
wpisuje.
WYNIKI:
51 głosów dla „Tajemnic Luizy Bein”
23 głosy dla „Bluszczu prowincjonalnego”
Odbiegająca od schematu okładka Luizy wygrała z klimatycznym,
prowincjonalnym domkiem w bluszczu. Dlaczego? Przecież według wydawców to
tego przede wszystkim oczekują kobiety. Klimatu prowincji, miłosnych opowieści, walki o
uczucie. W dodatku domkowi niejednokrotnie oberwało się za to, że kiczowaty,
przesłodzony. Na szczęście znaleźli się też tacy, którym kojarzył się ciepło,
rodzinnie, klimatycznie - i słusznie, bo pomijając wszystko inne, powieść taka
właśnie jest!
Z kolei Luizie dostało się kilkakrotnie za zły tytuł (Bluszcz prowincjonalny
podobał się bardziej), i wbrew pozorom to jest moje małe zwycięstwo, bo
bluszczowy tytuł jest mój. „Tajemnice Luizy Bein” wymyślił Wydawca, a mnie
niestety od początku nie porwał (tytuł, nie Wydawca ;)). Zawarte w nim tajemnice wywołały, co prawda u
niektórych (słuszny!) dreszcz emocji i zaciekawienie, u innych tylko
podejrzenia, że w środku tajemnic będzie jak na lekarstwo (niesłusznie, bo
zamiast niedosytu natkną się tam raczej na przesyt). W wielu komentarzach, w
obu przypadkach przewidywano romans (jak już wspominałam, błędnie).
Pojawiły się głosy, że "Tajemnice" mają bardziej uniwersalną okładkę, ale
też takie, że obie są „babskie”. Wypowiadali się również mężczyźni. Żadnemu z
nich nie przypadła do gustu okładka "Bluszczu".
Żeby nie być gołosłowną, pozwolę sobie przytoczyć kilka reprezentatywnych
komentarzy, bez nazwisk, bo nie wiem, czy ich autorzy tego sobie życzą, ale całą
dyskusję można sobie przeczytać na facebooku. Luiza znajdowała się po lewej
stronie ( była pierwsza), Bluszcz drugi, po prawej.
„…ta druga kojarzy mi się z
czytadłem, pierwsza okładka bardziej intryguje :).”
„sięgnęłabym
po "Bluszcz prowincjonalny " okładka zaciekawia ukazując jakaś
tajemnice poprzez delikatne kolory... Książka wydaje się być " ciepła i
zachęcająca"
"Tajemnice"
mają uniwersalną okładkę. "Bluszcz" jest typowo kobiecy.”
„Obie
okładki są bardzo sprzedażowe i stockowe i szczerze mówiąc nie sięgnąłbym w
księgarni po żadną z nich (ale też nie jest to mój segment). Od biedy ta po
lewej, "Tajemnice Luizy Bein", ta po prawej odpada całkowicie,
kojarzy się z książkowym czytadłem Michalak.”
„Lubie
opowiesci, ktore dzieja sie poza miastem w sielskim miejscu, a ta okladka tak
sugeruje."
"Okladka Tajemnicy Lizy ma cos niedopowiedzianego, skrywa jakas magie.”
„Tajemnice
Luizy - okładka wygląda tajemniczo i jednocześnie romantycznie, sentymentalnie.
Jest też bardzo poetycka, jakby książka opisywała czyjeś głębokie przeżycia i
tęsknotę za czymś, co odeszło... Aż mam ochotę wziąć książkę do ręki, dotknąć
ją, a potem przeczytać... To jedna z takich okładek, która podpowiada, że jak
się nie przeczyta tej książki, to będzie się bardzo tego żałowało.”
„ta
po prawej to takie przesłodzone coś :) nie znam żadnej Twojej
książki, ale te różowiasto-fioletowe kwiatki na dzień dobry by mnie odrzuciły.”
„Pierwsza
okładka jest inteligentniejsza, druga przesłodzona może nawet adekwatna, nie
wiem, ale za słodka”
„Ta z
lewej: kojarzy mi się z kryminałami historycznymi i bardziej mnie pociąga, niż
ta z prawej, która kojarzy mi się z dziewczyną, która wyjechała na prowincję i
tam w domku obrośniętym bluszczem itd.”
„Tajemnice
Luizy Bein, ciekawie się zapowiada to, co widzę. Czytelnicy bardzo chętnie
wypożyczają Bluszcz prowincjonalny, bo swojsko brzmi i miło wygląda okładka.”
„Dom,
ale coś bym dodała: postać z boku, w oknie, szarości, zamglenie, zniekształcenie.
Kwiaty na pierwszym planie za słodkie. W pierwszej okładce słowo 'tajemnice'
jest tak oczywiste, że czytając szukamy tajemnic, nastawiamy się i często zawód
murowany. Jak dla mnie takich okładek z takimi tytułami jest zbyt dużo.”
„wybrałabym
"Bluszcz...." okładka ciepło się kojarzy, natomiast tytuł brzmi trochę
przewrotnie. Oczekiwałabym dowcipnej, ciepłej powieści.
"Tajemnice..." sugerują okładką jakiś mroczny sekret z przeszłości,
może z okresu wojennego, a ja średnio lubię takie powieści”
„Ja
wybieram Tajemnice... Okładka ma to coś w sobie. W tle listy pisane ręcznie
sugerują wydażenia ponadczasowe. No i naszyjnik pewnie też odegra swoją rolę.
Okładka z bluszczem jest taka kiczowata, przepraszam za szczerość, ale taką
miałam pierwszą myśl. Ten dom i ogród przed ńim wysuniętego są zbyt mocno do
przodu, w głębi wyglądałby lepiej”
„Nie
wybrałabym okładki "Bluszczu...", mam po dziurki w nosie domków na
wsi, obrazków sielskich-anielskich, prowincjonalnych klimatów i bluszczowatych
kobiet, które muszą oplatać
się na facecie. Za to intryguje mnie medalion i stare listy :) Okładka i tytuł trącą
tajemnicą z przeszłości, nazwisko bohaterki intryguje także, bo nie jest
polskie, poza tym okładka jest po prostu piękna sama w sobie jako dzieło.”
„…jeśli
już, to ta okładka ale "Tajemnice" z innym zakończeniem :) ta
Luiza Bein kojarzy mi się z romansidłem, może same "Tajemnice Luizy”
„żadnej.
kojarzą mi się z literaturą typu harlequiny, nie lubię takiej, tak jak nie
lubię czytać na siłę....”
„Okladka
po lewej z recznie pisanymi pocztowkami, madalion a do tego stary sugeruja
przeszlosc i tajemnice, zagadke. Z tytulu wiemy czyja tajemnice. Okladka mnie
zacheca, ale tytul mowi: uwaga, bedzie romans, moze byc gniot, ale daj mu
szanse. Okladka po prawej: domek jaki lubie, sielska okolica, kolorowo,
kwieciscie, slodko. Do tego tytul... Jak dla mnie calosc krzyczy: uwaga! wiejski
romansik z wojenkami sasiedzkimi i marzeniami o dalekim swiecie. Wybieram
okladke po lewej, obiecuje mniej kiczu”
Według
użytkowników facebooka na uwagę bardziej zasługuje Luiza.
Sprawdziłam na
różnych portalach czytelniczych, w tym Lubimy czytać, i tam więcej czytelników ma Bluszcz, podobnie jest z zaopatrzeniem bibliotek (zajrzałam do internetowego katalogu) – choć tu w każdym z wymienionych przypadków
mogą istnieć przekłamania, bo Bluszcz został wydany pół roku wcześniej i czyta
się zwyczajnie dłużej. Z kolei Luiza ma wyższe noty, co może też wynikać z faktu, że ma ich mniej. Jednak czytelnicy, którzy czytali obie powieści, częściej oceniają Luizę wyżej niż Bluszcz.
Ciekawostką
okazały się tzw. „blogowe stosiki”. Gdy pojawiał się w nich Bluszcz,
natychmiast budził zainteresowanie komentujących – przypominam - zwykle tylko na
podstawie okładki i tytułu.
Gdy pojawiała się Luiza, raczej nikt nie zwracał na
nią uwagi, jedynie ci, którzy czytali inne moje książki.
O czym naprawdę są obie książki?
„Bluszcz prowincjonalny” – tu częściowo
odczucia czytelników zgadzają się z rzeczywistością. Jest to czystego gatunku
powieść obyczajowa. Ciepła, klimatyczna, wprowadzająca w błogi, przyjemny
nastrój, ale jednocześnie nie trzyma się utartych schematów i wbrew
przewidywaniom nie ma w niej romansu. Niekonwencjonalne jest też zakończenie.
„Tajemnice Luizy Bein” –
naprawdę zawierają całą masę tajemnic, więcej, niż ktokolwiek się spodziewa. Jeśli chodzi o treść i podobieństwo do czegokolwiek
(mam na myśli polską literaturę kobiecą) - niestety tu mamy problem. Po celowym
sięgnięciu po schematy, tym razem postanowiłam całkowicie od nich odejść. Nie ma tu
ucieczki na prowincję, poszukiwań życiowego partnera, klanu przyjaciółek, za to
są elementy kryminału, sensacji, zagadki i przygody z obszernym tłem obyczajowym w pełnym tego
słowa znaczeniu. Są i różne emocjonalne rozterki, niekoniecznie miłosne. Czy zatem można położyć tę
powieść na półce z literaturą kobiecą? Oczywiście, że tak, choć wcale nie
obowiązkowo. Luiza nie jest, co prawda zbyt często czytana przez mężczyzn (pozostałe moje książki prawie wcale), ale ci, którzy po nią sięgnęli ocenili ją
bardzo wysoko. Porównywana jest przez nich nawet do powieści przygodowych z
kultowym Panem Samochodzikiem.
Odrobinę dygresyjnie, i refleksyjnie o okładce mojej najnowszej książki:
"Kołysanka dla Rosalie" - ma bardzo podobną okładkę do "Tajemnic Luizy Bein" (jest jej kontynuacją), zamiast medalionu jest pozytywka, pismo zastępują nuty. Nowym elementem są rozsypane, krwiście czerwone płatki róż, i oczywiście tytuł - tym razem mój. Okładkę jakiś czas temu pokazałam czytelnikom, pamiętając ich reakcję na Tajemnice Luizy. Tamta okładka po prostu się spodobała, ta wywołała niebywały entuzjazm i ogromne zainteresowanie treścią (nawet tych, którzy nie czytali Luizy), mimo że jeszcze niedostępny jest opis. Zdziwiłam się, bo przecież styl i charakter został zachowany. Czyżby chodziło o załączone płatki róż? ;) A może to kwestia tytułu?
Podsumowując
powyższe rozważania, przytoczę jeszcze jeden komentarz, który znalazł się pod
zdjęciem jednej z okładek:
„...prosze zwolnic grafika,
jesli ksiazki naprawde nie maja nic wspolnego z romansem, traci Pani czytelnikow
takich jak ja, ktorzy sugeruja sie okladkami, jest nas cale mnostwo, niestety.”
Ten
komentarz mówi wszystko. Powstał w odpowiedzi na moją uwagę,
że książki wcale
nie są romansami,
a na wygląd okładek (i niekiedy tytułów), podobnie jak większość autorów, nie miałam większego wpływu.
Wydawca z kolei stara się oferować
czytelnikowi coś zgodnego z oczekiwaniami tegoż czytelnika, nawet ponosząc
ryzyko, że ten zaglądając do środka srogo rozczaruje się, ponieważ nie znajdzie
tam tego, czego oczekiwał.
Na koniec pozostaje najważniejsze pytanie:
Czy rzeczywiście statystyczna czytelniczka oczekuje
schematycznej opowieści z wątkiem miłosnym w roli głównej, i takie przede
wszystkim książki powinna znaleźć na półce z literaturą kobiecą?
Proponuję,
żeby każda statystyczna czytelniczka (która dobrnęła do końca tego rekordowego
postu) odpowiedziała sobie na nie sama. ;)