Jakiś czas temu, przy okazji postu o kociubce (klik) wspominałam o regionalizmach. Dziś temat powrócił, właściwie przez przypadek, gdy zapytałam użytkowników facebooka, jak nazwaliby naczynie widoczne na zdjęciu (potrzebowałam tej informacji do książki). Nie byłam pewna, która nazwa właściwie funkcjonuje, i czy ta, której ja używam nie jest przypadkiem regionalizmem podlaskim. To dlatego, że słyszałam też inne określenia.
Na szczęście większość osób podzieliła moje zdanie.
To jest kanka. :) Ta akurat moja własna, bardzo stara, przywieziona z mojego domu i własnoręcznie udekorowana krówką i jeżynami.
Część odpowiedziała też, że bańka (tę nazwę również znałam), kilka że konewka albo dzbanek. Niektórzy, że kana, ale w moich stronach w kanach o wiele większych od kanek odwożono do mleczarni mleko.
Regionalizmy nie są błędami językowymi, jednak w powieści dobrze jest ich unikać, oczywiście tylko w warstwie narracyjnej, bo już bohaterowie mogą sobie mówić jak chcą. :) A moi oczywiście mówią po podlasku. Dzięki nim z przyjemnością odświeżam sobie zapomniane dawno temu słowa, nieużywane obecnie na co dzień, bo dla innych, w tym dla mojej osobistej rodziny są niezrozumiałe. Z wyjątkiem słowa "dranka", którego używam z upodobaniem, czasem testowo, kiedy podejrzewam, że osoba z którą rozmawiam pochodzi z wschodniej części Polski, a dokładniej z północnej cześć województwa podlaskiego - rozpoznaję to po tonacji głosu, czasem akcencie. Jeśli moje podejrzenia są słuszne, ta osoba na ogół wie, co to jest "dranka"
Zatem... pytanie testowe: Kto z Was wie, co to jest "dranka"? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz