Każdy, kto przeczytał już "Sekret zegarmistrza" wie, dlaczego zatrzymujemy się właśnie tu... ;) Tak, ze względu na dziadka Ignacego, po którym Lena i Ksenia odziedziczyły charakterystyczne rysy i wyjątkową, czystą zieleń oczu.
![]() |
fot. eMka studio, Magdalena Rogowska-Otremba |
Serdecznie zapraszam do odwiedzenia Tatarskiej Jurty
ze mną i bohaterami "Sekretu zegarmistrza".
"Ignacy zachwycił się tatarską wioską, smakiem
kołdunów, pierekaczewników i buł
drożdżowych, jakimi uraczono ich przy drewnianym stole ustawionym w sadzie,
w samym sercu Puszczy Knyszyńskiej. Poczuł z tym miejscem dziwną
więź. Tatarskie porozumienie zapisane w genach. Tak właśnie je nazwał. Wszystko
wokół wydało się mu bliskie, choć przecież nigdy nie był w tych stronach."
"Kiedy usiadł przy stole z tamtejszymi
gospodarzami i wysłuchał opowieści o tatarskich rodach, tradycji
i kulturze, uwierzył, że w jego żyłach płynie taka sama krew."
"Poczuł to wraz smakiem
pierekaczewnika i każdym słowem tatarskiej gawędy."
"Stefania rozumiała to bez
zbędnych słów i była szczęśliwa. Sobie tylko znanym sposobem wyprosiła od
gospodyni Jurty przepis i piekła Ignacemu pierekaczewniki, dopóki
starczyło jej sił, pozwalając jedynie wyręczać się przy wałkowaniu cieniutkich niczym
pergamin płatów ciasta. Potem przekładała je z pietyzmem jabłkami, serem
i rodzynkami, albo wytrawnym mięsnym nadzieniem i zwijała w misterne
spirale. Bez wytchnienia i odpoczynku. Jakby chciała napracować się na
zapas, na czas, kiedy choroba zmusi ją, by w końcu pozwoliła się zastąpić.
W kuchni, i w życiu. Zrobić
miejsce dla innych – to właśnie powtarzała, gdy zaczęła przeczuwać zbliżającą
się śmierć, a w oczach ukochanej wnuczki widziała strach.
– Są w życiu człowieka sprawy, często te
najważniejsze, na które nigdy nie ma właściwego czasu, choć jednocześnie jest
na nie zwykle czas najwyższy. Zawsze o tym pamiętaj – mówiła."
"Ostatnich tlących się
w nim wątpliwości pozbył się w starym meczecie i podczas spaceru
po pobliskim mizarze, cmentarzu tatarskim. Z wypisaną na twarzy nadzieją
błądził wzrokiem po półkolistych inskrypcyjnych tablicach. Pomiędzy
wyżłobionymi na nich księżycami i gwiazdami szukał nazwiska otrzymanego w
spadku po ojcu. Nie znalazł, ale to niczego zmieniło."
"Z Kruszynian wyjechał z całkiem
nowym dla niego wewnętrznym poczuciem rodzinnej przynależności."
"...zaprosił swoje panie do Kruszynian na obiad w Tatarskiej
Jurcie. Miejsce to nie nadawało się na spędzanie romantycznych chwil we dwoje,
za to na rodzinny wypad było idealne. Ksenia również wyglądała na ucieszoną
takim obrotem spraw.
– Jeczpoczmaki – oznajmiła z udawaną
powagą, zupełnie jak wtedy, gdy jako kilkuletnia dziewczynka z upodobaniem
powtarzała cudaczne określenie tatarskich pierogów.
– Pieremiacze, czebureki, czynaki i manty – zawtórowała jej Lena ze śmiechem.
Obie raczej już nie
pamiętały, co dokładnie kryło się pod osobliwymi nazwami, jednak wielokrotne
lingwistyczne wygibasy z kartą oryginalnych dań utrwaliły je w ich
głowach na stałe. "![]() |
Czeburek z mięsnym nadzieniem. |
![]() |
Manty z serem i sosem śmietanowo - malinowym. |
Tatarską Jurtę opuszczałam z żalem, ale...
... i świadomością, że za jakiś czas tu wrócę.
Po co? O tym napiszę za jakiś czas. Wtedy też pokażę Wam resztę zdjęć i zdradzę drugi powód, dla którego odwiedziłam Kruszyniany. :)
![]() |
Ze mną od prawej: gospodyni Jurty Dżenneta Bogdanowicz, jej teściowa Pani Tamara i córka Elwira. |
................................................................................
Aktualizacja postu:
Prawie półtora roku później na półki księgarskie trafił efekt mojego pobytu w Tatarskiej Jurcie - powieść "Tatarka".
Prócz fikcyjnej historii pewnej tatarskiej i nietatarskiej rodziny, znajdziecie w niej wszystko to, co ja znalazłam w Kruszynianach, spotkacie też osoby, które miałam przyjemność tam poznać.
Więcej o tym, co zainspirowało mnie do stworzenia tej opowieści znajdziecie tu (klik).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz