wtorek, 12 sierpnia 2014

Tajemnica starej pozytywki...

... takiej, jak na przykład ta w muzeum Jobin - najstarszej szwajcarskiej marki tworzącej między innymi pozytywki. Najstarsza zachowana i nadal działająca jest też znajdująca się tam pozytywka, którą odwiedzający to miejsce mogą obejrzeć, ale niestety tylko nieliczni posłuchać.
Miałam ogromne szczęście znaleźć się w ich gronie, dzięki szeregowi dość nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, o czym opowiem za chwilę, a na końcu spuentuję chyba przyjemną (mam nadzieję! ;)) wiadomością.
Tymczasem, dzięki mojej przytomności umysłu (co nie było łatwe, ze względu na ogólne rozemocjonowanie) i uzyskanej zgodzie oprowadzającego, posłuchać jej mogą również czytelnicy mojego bloga.



 A jak to się stało, że mogłam posłuchać pozytywki na żywo, w dodatku nakręcił ją SPECJALNIE DLA MNIE (naprawdę!) ktoś bardzo szczególny? Tak jak wspomniałam, przez przypadek.
Zaczęło się od "Tajemnic Luizy Bein" i miejsca, w którym zatrudniłam jednego z bohaterów powieści - szwajcarskiej pracowni rzeźbiarskiej w Brienz, otwartej w 1835 roku (mój bohater zatrudnił się w niej w ok.1885 roku). Pracownia istnieje nieprzerwanie, w dodatku zyskała sławę nie tylko w Szwajcarii,  ale i na całym świecie.



Prócz rzeźbionych w drewnie przedmiotów wytwarzane są tam piękne, ekskluzywne pozytywki,  i co najważniejsze, firma jest nadal w rękach tej samej rodziny.


Kiedy byłam w Brienz pierwszy raz, nie miałam możliwości zwiedzenia firmy.  Żeby ją opisać,  musiałam korzystać z pomocy internetu, dlatego z pewną tremą weszłam do środka.  Trema, i to potężna towarzyszyła mi z jeszcze jednego powodu...
Dzięki uprzejmości i wsparciu polskiego dystrybutora pozytywek z Jobin, po muzeum, pracowni i pomieszczeniach niedostępnych dla zwiedzających oprowadził mnie... sam właściciel firmy, pan Flavius Jobin, potomek jej założycieli.  :)







Relację z wizyty skrupulatnie uwieczniłam na zdjęciach. Na jednym z nich znalazło się coś bardzo istotnego, coś co pojawiło się w powieści (nie mogę wyjawić,  żeby za wiele nie zdradzić, ale ci, którzy czytali powieść z łatwością ten przedmiot rozpoznają), a o czym nie wiedziałam,  że naprawdę istnieje, i jest sobie jak nigdy nic w muzeum Jobin dokładnie takie, jak opisałam!
Niezwykłe uczucie wymyślić sobie coś,  a potem zobaczyć to na własne oczy! :)













Na ostatnim zdjęciu znajduje się zegar, z którym wiąże się ciekawa, choć smutna historia. Został zamówiony ponad sto lat temu przez kogoś, kto nigdy go nie odebrał, ponieważ statek, którym po niego płynął, niestety zatonął.

Najprzyjemniejszą jednak częścią zwiedzania Jobin była możliwość przyjrzenia się, a nawet praktycznego sprawdzenia, jak powstają pozytywki.






Efekt od początku do końca ręcznej pracy do obejrzenia i oczywiście kupienia w sklepiku.
Cena widoczna na jednym ze zdjęć jest dowodem na to, że tak jak zauważyła Klara Figiel w "Tajemnicach Luizy Bein", rękodzieło w Szwajcarii jest należycie docenione. ;)












Na ostatnich zdjęciach znalazły się te najcenniejsze, muzealne pozytywki, których kupić oczywiście nie można. 
Oczywiście nieprzypadkowo. ;) 
Nieprzypadkowo też tak dużą część blogowego wpisu poświęciłam właśnie pozytywkom, bo przecież w "Tajemnicach Luizy Bein" ich nie ma. 

Powód pojawi się na księgarskich półkach już za kilka miesięcy. 
Kontynuacja opowieści o perypetiach Klary, Alexa, i nie tylko.

A co z tym wspólnego mają szwajcarskie pozytywki?
Myślę, że wiele wyjaśni tytuł nowej powieści.  

"Kołysanka dla Rosalie"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz