piątek, 29 kwietnia 2016

Powspominamy?

Powspominamy?
Mam nieodparte wrażenie, że pytaniem zawartym w tytule posta zawęziłam grupę odbiorców, kierując go do osób urodzonych w odpowiednim czasie. ;)

Mogę jednak się mylić, na co w skrycie ducha liczę. J

źródło: wikipedia
Tak, czy owak, zauważyłam na pewnym etapie własnego życia (och, jak to zabrzmiało!), że ludzie urodzeni w środku drugiej połowy ubiegłego wieku mają bardzo podobne wspomnienia z dzieciństwa, bez względu na to, czy przyszli na świat w latach 60-tych, 70-tych, czy 80-tych. Jakieś różnice są, ale niemalże symboliczne, na przykład to, w jaki sposób zamykana była butelka z oranżadą – na porcelanowy korek i drucik, czy kapsel, albo czym się pisało – piórem, długopisem, czy stalówką. Reszta się mniej więcej zgadza, w zasadzie to dużo więcej, niż mniej. Moje własne dziecko nie mogło wręcz uwierzyć, że jego rodzice wychowywali się w różnych częściach Polski, a nie na tej samej ulicy, właśnie ze względu na niemal takie same wspomnienia. Bo bez względu na miejsce i czas, pewne rzeczy były identyczne. Marmoladę, chałwę, blok i galaretkę w cukrze kupowało się na wagę, wolny czas spędzało się niemal wyłącznie na powietrzu, towarzyszyły temu te same zabawy, kolekcjonowało się te same (nieraz dziwne) rzeczy, telewizję oglądało się najwyżej 2 razy dziennie (16 i o 19), w niedziele i święta dodatkowo rano.

Pierwszy raz pomyślałam o tym, gdy czytałam „Fikołki na trzepaku” Małgorzaty Kalicińskiej. Drugi, podczas lektury „Kalendarzy” Małgorzaty Gutowskiej – Adamczyk, tyle przy tej drugiej zbieżności znalazłam więcej. To przez wyjazdy na wieś. Moje pobyty tam wyglądały niemal tak samo, tylko ogromna pierzyna była w niebieską kratę, nie brązową, babcia nigdy nie robiła masła ani twarogu, za to często piekła chleb i wędziła domowe wędliny, a moja duża radziecka lalka z prawdziwymi włosami miała na imię Gosia, nie Kasia. 
Inne rzeczy się już zgadzają: gorące ziemniaki z parnika, nie do końca bezpieczna zabawa w obejściu, spanie na sianie i cała reszta fantastycznych mniej lub bardziej dozwolonych rzeczy.
Poza tym ja również prawdopodobnie u babci czekałam na narodziny mojej młodszej siostry, mimo że zupełnie tego nie pamiętam. Za to o dziwo przypominam sobie nasze pierwsze mieszkanie – z przygórkiem, gdzie znajdowała się również „toaleta”. Potrafię odtworzyć w pamięci wygląd wszystkich trzech pomieszczeń, choć wyprowadziliśmy się z niego, gdy miałam nie więcej niż 5 lat.

Niewiarygodne, ale to dowód, że autorka „Kalendarzy” ma rację pisząc, że dzieci pamiętają więcej niż dorośli. I tak jak jej mnie też jest żal, że z tamtego czasu zostało mi niewiele więcej, niż własne wspomnienia i zdjęcia w albumach. To „więcej” również zostało wyszperane w rodzinnym domu, na strychu i przywiezione do mojego obecnego domu. Książki z dzieciństwa, jakieś bibeloty, serwetki, obrazki. Autorka „Kalendarzy” wspomina zapamiętany z dzieciństwa porcelanowy serwis do kawy, który gdzieś zaginął. Ten z mojego domu, pierwszy, który był w nim od początku nadal istnieje. Wciąż kompletny - sześć maleńkich filiżanek i spodków, dzbanek, mlecznik cukiernica. Zielony, opalizujący, mieni się jak wnętrze muszli. Na razie nie mam potrzeby, by go zabrać do siebie. Podobnie jak innych pamiątek. Nie zapełniam nimi na razie mojego obecnego domu, w którym  stworzyłam całkiem osobny, rodzinny klimat. Odpowiada mi na razie taki, jaki jest.
Nie przeszkadza mi też (póki co) cisza, która w ostatnich miesiącach rozgościła również i u mnie. Może dlatego, że na razie opustoszał tylko jeden pokój, może to się zmieni, gdy opustoszeje drugi. Moja cisza jest chyba inna, taka, o której myśli się „wreszcie”. 
Towarzyszy jej tęsknota, ale też taka zwyczajna, która nie skłania do refleksji, jak Autorkę „Kalendarzy”, a jedynie do tego, by chwycić za telefon. 
Nie wykluczam jednak, że to też się kiedyś zmieni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz