Krzesło jest powieściowym
"zapalnikiem".
Krzesło
przyjechało do mnie kilka lat temu z Francji, razem z ponad stuletnią Biblią,
tą, która stała się zapalnikiem i jednym z głównych elementów fabularnych w
"Tajemnicach Luizy Bein".
Krzesło
należało do Dziadka Bruna. Zobaczyłam je po raz pierwszy wtedy, gdy
pierwszy raz miałam okazję zobaczyć dom Dziadka w niewielkim Tergnier w
północno – wschodniej Francji. Zapytałam wtedy, ile może mieć lat, na co Dziadek
wzruszył tylko ramionami i odparł: „Nie mam pojęcia, kiedy wprowadziłem się do
tego domu z moimi rodzicami, już tu było.”
Dziadek miał wówczas 92
lata. W domu przy Arthur Sailly Rue
mieszkał od ponad osiemdziesięciu lat.
Zatem, tak jak wspomniałam,
nie mam pojęcia, ile lat może mieć krzesło, podobnie jak wszystko inne w domu
dziadka. Bo dom, podobnie jak krzesło wyglądał w zasadzie tak, jak wtedy, gdy
Dziadek się do niego wprowadził jako dziecko. Pojawiło się co prawda trochę
nowych (ale z obecnej perspektywy również wiekowych) mebli, i oczywiście sporo współczesnych
sprzętów, zachowany został jednak pierwotny, specyficzny klimat domu. Zwłaszcza
w jednym z pokoi, który spowodował, że przez całą noc nie zmrużyłam oka.
Najpierw dlatego, że pościelono mi w tym właśnie pokoju, a potem dlatego, że
nie mogłam przestać o nim myśleć, gdy w końcu w środku nocy stamtąd czmychnęłam owinąwszy się kołdrą i poszukałam bezpieczniejszego azylu. ;)
Pokój należał do dwóch dziewczynek
- córek dziadka. Obecnie nie tylko od dawna dorosłych, ale posiadających własne
wnuki. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ich dawny pokój
wyglądał tak, jakby wyprowadziły się z niego poprzedniego dnia. Zostały dziecięce
mebelki sprzed ponad połowy wieku, książki, lalki…
Całość robiła
piorunujące, przerażające wręcz wrażenie. Nie wiem dlaczego, bo obie córki żyją
i mają się dobrze. Wydaje mi się, że nie mogłam w tym miejscu zasnąć przez to,
czego dowiedziałam się od dziadka poprzedniego dnia. O śmierci jego pierwszej
żony i ich nowo narodzonego dziecka. Nie wiem, czy to się stało właśnie w tym
pokoju, nie miałam odwagi zapytać…
Dom, pokój i krzesło,
które dziadek postanowił mi podarować i które zajęło honorowe miejsce przy moim
biurku, na zawsze pozostały w mojej głowie. Mimo że od dawna Dziadka Bruna już
nie ma, a w domu z niebieskimi okiennicami przy Arthur Sailly Rue mieszka ktoś
inny. Od dawna wiedziałam, że stanie się tłem do absolutnie wyjątkowej
historii. Takiej, w której czytelnik poczuje to, co ja czułam, kiedy
odwiedziłam ten dom po raz pierwszy.
Zajęło mi to sporo czasu, ale wreszcie ją mam. I jest dokładnie taka, jak chciałam. Dzieje się we francuskim domu Dziadka Bruna i Babci Anny, i równolegle w dwóch innych miejscach, również dla mnie ważnych, o których opowiem w kolejnych wpisach.
Zajęło mi to sporo czasu, ale wreszcie ją mam. I jest dokładnie taka, jak chciałam. Dzieje się we francuskim domu Dziadka Bruna i Babci Anny, i równolegle w dwóch innych miejscach, również dla mnie ważnych, o których opowiem w kolejnych wpisach.
Zatem…
Cdn.
Gdy czytam ten wpis to od razu mam przed oczami dom moich dziadków na Podlasiu.Tak wiele z nim było związanych wspomnień i tych miłych i tych mniej miłych.Dom,do którego często wracam myślami i widzę go oczami swojej wyobrażni metr po metrze.Oglądam strych,sień dzielącą go na dwie części.Pokoje dziadków i druga część "dzieciowa" widzę drzwi prowadzące z drugiej strony domu wprost do sadu pełnego wiśni i cudownych papierówek.Widzę stare meble /komódka,"tremo" jak mawiała babcia na toaletkę,nakastliczek to z kolei była taka maleńka szafka.Widzę otoczenie tego drewnianego domu/chlewy z czerwonej cegły i takaż sama stodoła.Kilka lat temu pojechałam na Podlasie.Odwiedziłam rodzinę i zajechałam tam,gdzie stał dom/został sprzedany obcym ludziom/Rozpłakałam się widząc tylko drewniany szkielet,wybebeszone okna i gruzy zamiast chlewika i obory.Może w tej chwili ktoś już wyremontował i mieszka w nim tak jak kiedyś bywało.Może.....Pozdrawiam Jola
OdpowiedzUsuńNiestety, z domem moich dziadków dzieje się podobnie. Podobnie pewnie jak z wieloma innymi...
Usuń