piątek, 13 maja 2016

Zielarki, szeptuchy, babki i... fałdżejki

żródło
Idealny post w taki dzień, jak dziś.

Piątek. Trzynastego.

Idealny czas na czary, magiczne zaklęcia i tajemną moc ziół.


Stara zielarka Wądołowa z „Sekretu zegarmistrza” co prawda nie czaruje, ale za to wywołuje w czytelnikach sporo emocji, głownie przez to jaka jest.

Niektórzy twierdzą, że inaczej wyobrażali sobie podlaską szeptuchę, gdy tymczasem prawda jest taka, że wiejskie babki leczące ludzi przy pomocy ziół i magicznych formułek nie przypominają wcale dobrych wróżek, ale kogoś zupełnie przeciwnego. ;)

A przekonać się o tym możecie sami, czytając fragment "Sekretu zegarmistrza":

"Wądołowa swoim zwyczajem dreptała przy furtce w tę i z powrotem. Dokładnie tak, jak wtedy, gdy przychodziła do Stefanii ze świeżo zerwanymi ziołami i bogactwem leśnego runa, różnorakim – zależnie od pory roku. (...) Na nic zdały się perswazje Leny i tłumaczenia, że nie musi już niczego przynosić. Następnym razem dostarczyła sosnowe szyszki na syrop, a zaledwie kilka dni potem młode pokrzywy na zupę. Lena nie potrafiła korzystać z darów natury jak jej babka, nie bardzo wiedziała, co zrobić z komosą czy bławatkiem, ani nie znała się na robieniu miodu z mniszka lekarskiego, więc Wądołowa zmieniła jedynie taktykę i zaczęła częściej przynosić jagody, maliny, borówki albo żurawinę. W dodatku nadal nie chciała nawet słyszeć o zapłacie. Lena nie przepadała za jej wizytami. Nawet, gdy otrzymywała w zamian słoik pachnących poziomek albo kosz dzikiego szczawiu, jak choćby dziś. Teraz też z uśmiechem wdzięczności odebrała od staruszki podarunek, podziękowała i pociągnąwszy za sobą nieprzyjaźnie powarkującą Zadrę, odniosła wiktuały do kuchni wiedząc, że kobieta zaczeka przed domem nie tyle na zwrot kosza i słoika, co perspektywę pogawędki. Rozmowy ze staruszką nie były nieprzyjemne same w sobie, ale przez to, czego dotyczyły. Wądołowa, mimo pozornej szczodrobliwości, wcale nie należała do sympatycznych osób. Nie przepadała za ludźmi, zwłaszcza tymi, którym powodziło się lepiej. Chętnie o nich plotkowała, nie szczędząc złośliwości. Dziwna łaskawość wobec Leny mocno kontrastowała z tym, jak traktowała innych. Poproszona o pomoc zazwyczaj odmawiała lub żądała zbyt wysokiej zapłaty nawet za niewielkie przysługi czy porady. Podobno świetnie znała się na ziołach i leczeniu różnych chorób, jednak wyjątkowo niechętnie dzieliła się tą wiedzą.
(...)
Wądołowa na widok Leny poderwała się na równe nogi, zsunęła burą chustę jeszcze mocniej na czoło, wytarła ręce w nylonowy fartuch i pochwyciła w dłonie nieokorowany kostur, który miewała zwykle pod ręką.
– A od tamtej to lepiej niech się Helena trzyma z daleka – prychnęła ni stąd, ni zowąd, jakby dokończyła głośno myśl zrodzoną podczas czekania na ławeczce przed domem.
– Od kogo?
Lena puściła mimo uszu nielubianą formę swojego imienia. Już dawno przekonała się, że pod tym względem Wądołowa również jest niereformowalna. Mimo wielokrotnych próśb, by zwracała się do niej tak, jak wszyscy inni, pozostawała przy swoim.
– Od tamtej. – Starucha machnęła kijem w kierunku widocznego w oddali domu. – Bo nic dobrego z tego nie będzie.
– Pani Wądołowa. – Lena włożyła wiele wysiłku w to, by kolejne słowa brzmiały łagodnie: – Ludzie plotą różne rzeczy, nie wolno od razu we wszystko wierzyć…
Urwała, ponieważ w tym momencie uświadomiła sobie, że mówi to niezbyt właściwej osobie, wziąwszy pod uwagę plotkarskie skłonności rozmówczyni.
– Ja tam swoje wiem. W Drohiczynie daleką kuzynkę mam i ona mi wszystko przekazała. Bo tamta, o! – Znów machnęła kosturem, tym razem wyraźnie nim wygrażając. – To z Drohiczyna tu przyszła, jak ją stamtela wygnali.
– Ależ pani Wądo…
Lena usiłowała wtargnąć w słowotok kobiety, jednak bezskutecznie.
– Z diabłem się zadała, zaraza. – Wądołowa przerwała jej bezceremonialnie. Tym razem zniżyła jednak głos do konspiracyjnego szeptu. Potem wciągnęła powietrze i zamilkła na moment, jednak patrząc na nią w taki sposób, że tym razem Lena nie odważyła się odezwać. Sama mimowolnie wstrzymała oddech. Właściwie wolałaby nie poznać dalszego ciągu. Nie z obawy przed diabłem, ale własną reakcją na to, co za chwilę miała usłyszeć. Powoli zaczynały puszczać jej nerwy. Wądołowa jednak zrozumiała opatrznie to, co zobaczyła na twarzy kobiety, ponieważ skrzywiła się po swojemu, z wyraźnym zadowoleniem. – Z szatanem się zmówiła, suka, i przez to dopuściła się najgorszego – wysyczała. – To… To jest… – Znów zaczerpnęła gwałtownie tchu. – Dzieciobójczyni! Ona te dzieciątka pomordowała, bladź jedna! Najsampierw jedno, a potem drugie.
Lena zamknęła na chwilę oczy. Policzenie do dziesięciu nie pomogło. Nadal kusiło ją, by pozbyć się wreszcie skrupułów, a wraz z nimi irytującego babska. Raz na zawsze. Tylko najpierw wykrzyczeć prosto w twarz, że plecie wyssane z palca bzdury. A potem wysłać do diabła, najlepiej tego samego, z którym rzekomo zadała się domniemana dzieciobójczyni, i u niego poszukać prawdy."

______________________________

Jak widać, Wądołowa wcale nie przypomina dobrej wróżki, ale raczej czarownicę. W dodatku nie jest szczególnie miła, ani pomocna, i w zasadzie niezbyt lubi ludzi, tak ogólnie. Chociaż… ma swoje powody, by być właśnie taka, a nie inna. Z tychże powodów Wądołowa pojawi się w kontynuacji „Sekretu zegarmistrza” nieco odmieniona. Chyba na lepsze…

W kontynuacji pojawi się też wymieniona w tytule posta  fałdżejka. Piękna i tajemnicza tatarska szamanka o imieniu Zulejka.

5 komentarzy:

  1. Wielkie dzięki za ten ciekawy fragment. Bardzo intrygujący. To mój pierwszy kontakt z Twoją prozą, ale cóż, "lepiej późno niż wcale"... Wiem, że wkrótce nadrobię, czytając od deski do deski Twe powieści...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie mi miło, dziękuję! Każdy nowy czytelnik to wielka radość duma. :)

      Usuń
  2. Takie postacie nadają charakteru każdej wsi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń