wtorek, 12 stycznia 2016

O znakach, przepowiedniach i przeczuwaniu...

Oko czasu.
Diamentowo - rubinowa broszka
zaprojektowana przez Salvadora Dali

Czy wierzycie w znaki, przepowiednie i fatum, którego nie da się uniknąć? Oraz to, że nasz los jest zapisany np. w gwiazdach, lecz niekiedy ujawniane są nam w różnoraki sposób pewne cząstki informacji na temat tego, co nas czeka, choć dojrzeć je potrafi tylko ktoś, kto umie używać tak zwanego „trzeciego oka” lub też ma po prostu ponadprzeciętnie rozwiniętą intuicję, wrażliwość i zmysł obserwacji? 
Niektórzy nazywają to przeczuciami, albo umiejętnością odczytywania znaków...


Nadia - jedna z bohaterek „Sekretu zegarmistrza” z pewnością odpowiedziałaby na oba te pytania twierdząco. Jej życiem od początku kieruje wyłącznie fatum, a przynajmniej ona w to wierzy, podobnie jak w to, że jej losy połączone są dziwną nicią z losami innej kobiety, bardzo do niej podobnej, choć żyjącej w zupełnie innych czasach.

Racjonaliści pokiwają z politowaniem głowami nad wiarą w powyższe gusła, inni pokuszą się pewnie o refleksję, bo chyba sporej części z nas przydarzyło się kiedyś coś na tyle niezwykłego (tak?), że trudno było nam uznać to za zwykły zbieg okoliczności. Pospolity przypadek. I w takich właśnie momentach człowiek, zaczyna się zastanawiać…


Sama wielokrotnie zastanawiałam się przy okazji podobnych zdarzeń. Było ich kilka, niektóre dotyczyły mojego pisania. Myślę, że pokuszę się kiedyś o osobny wpis dotyczący takich wypadków, dziś wspomnę tylko o jednym, może nie aż spektakularnym i dosłownym jak inne, ale dla mnie szczególnym.

A było to tak... :)
Kiedy otrzymałam pierwszą propozycję okładki „Sekretu zegarmistrza” niestety nie zakrzyknęłam w  głos ani nawet w duchu radośnie czegoś w rodzaju: Ach, ach, jak cudownie, mam okładkę! Zupełnie inaczej zareagowałam po poprawkach – wbrew pozorom całkiem niewielkich, ponieważ ocieplone zostały jedynie barwy, zmieniona czcionka i układ tekstu. Jaśniejszy i wyraźniejszy stał się też wisiorek na  szyi kobiety. Wcześniej nie widać było za bardzo, która jest godzina na zegarku, a ta, którą ujrzałam  (niestety wówczas nadal niezbyt dokładnie, ale to teraz nieważne ;)) spowodowała, że tym razem z dużą dozą pewności powiedziałam już na głos: Tak, to jest moja okładka.
Na tarczy zegarka zobaczyłam 9.05 – o tej właśnie godzinie przyszłam na świat.
O 9.05 urodził się też mój syn, w dodatku w tym samym miesiącu i tym samym dniu tygodnia co ja.

Co prawda z lekka naciągany, ale chyba jednak mimo wszystko znak? ;)





4 komentarze:

  1. Wcale nie naciągany. Coś w tym jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. musi coś w tym być :)) i tego się trzymajmy :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę sobie, że to może oznaczać taki symboliczny początek, narodziny czegoś nowego. :) Ta powieść jest pod wieloma względami szczególna, bardzo dla mnie ważna. Trochę inna niż poprzednie i jednocześnie do każdej z nich podobna. Poza tym jest w niej sporo magii, nie czarów, ale właśnie magii, takiej codziennej, która każdemu z nas od czasu do czasu się przydarza. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja tam w znaki wierzę. Ten z całą pewnością nie jest naciągany. Kurcze, ale to istna magia. Godzina dzień i miesiąc, super :)

    OdpowiedzUsuń