Prócz tego kilka powieści nieco starszych, bo sprzed około trzech lat. Dlaczego akurat one tu się znalazły? O tym niżej. :)
Dotąd zwykle uchylałam się od odpowiedzi na pytania o moje preferencje czytelnicze, ulubione książki, gatunki literackie. To dlatego, że uważam je za jedne z bardziej intymnych - to oczywiście moje osobiste zdanie, rozumiem, że nie każdy się z nim zgodzi. Uważam, że to, jakie książki czytuje człowiek bardzo wiele o nim mówi, znacznie więcej niż to, jak wygląda, jak się zachowuje, co lubi jeść, jakich ma przyjaciół.
Odpowiedzi na jakiekolwiek intymne pytania są bardzo trudne, dlatego wciąż zastanawiam się, jak to zrobić, by mimo wszystko opinia o książkach, o których chciałabym opowiedzieć, była mimo wszystko w miarę moich możliwości subiektywna i szczera.
Zatem spróbujmy może tak... ;)
Stos pierwszy, czyli najnowsze nabytki:
Zacznę może od tego, że nie wszystkie są moje, ponieważ w domu mam sporo czytaczy.
Na przykład leżące na samym szczycie dwie pozycje Jana Wróbla ("Polak potrafi..." napisana wspólnie z Ewą Wróbel) nabyłam z myślą o dość młodocianym czytelniku, jednak wiedziona ciekawością sięgnęłam po nie najpierw sama. Po przeczytaniu kilku stron straciłam pewność, czy postąpiłam słusznie zamawiając je. Język, jakim zostały napisane wydał mi się trudny. Sprawę komplikowały jeszcze trochę chaotyczne rysunki i komiksy, potrzebowałam sporo czasu, by wgryźć się w tekst, oswoić z nim, złapać rytm i dopiero wtedy docenić walory. Niestety, pozostały obawy, czy poradzi sobie z tym wspomniany młodociany. Jakież było moje zaskoczenie, gdy nie tylko sobie poradził, ale w ogóle nie potrzebował czasu, na oswojenie się z tekstem. Odnalazł się w nim niemal natychmiast. Najpierw się ucieszyłam, a potem naszła mnie mniej przyjemna refleksja o różnicy pokoleń i nadawaniu na tzw. innych falach. ;) Dopadł mnie też pewien rodzaj zazdrości skierowanej w stronę autora, który bezbłędnie zlokalizował wspólne fale i stworzył coś, co stało się bardzie zrozumiałe dla młodocianego, niż dla kogoś z mniej więcej jego pokolenia, czyli dla mnie. Wielki szacunek, panie Autorze. :)
Kolejna, licząc od góry książka "Ja, Fronczewski" również nie została zamówiona dla mnie. Niespecjalnie lubię wywiady - rzeki, rzadko sięgam po biografie celebrytów, ale ponieważ ogromnie cenię Piotra Fronczewskiego jako aktora, postanowiłam chociaż przekartkować tekst i... już go nie odłożyłam. Nastawiłam się na nudnawe wspomnienia niemłodego już przecież mężczyzny, ale jakże miło się rozczarowałam! Może tylko wyjątkiem rozdziału o motoryzacji - bo tutaj poczułam się, jakbym słuchała rozmowy dwóch panów amatorów tegoż, z poczuciem, że nie wypada wyjść i nadzieją, że mimo wszystko ich rozmowa wróci na poprzednie, interesujące mnie tory. Szczęśliwie dla mnie wróciła, i to jak! Anegdoty o Gustawie Holoubku i Kazimierzu Dejmku zrzuciły mnie z fotela, tzn. sturlałam się z niego ze śmiechu, trochę paradoksalnie, ponieważ w sporej części dotyczyły fatalnego wydarzenia, jakim było w 1968 roku zdjęcie z afisza "Dziadów" w reżyserii K. Dejmka, z G. Holoubkiem w roli Gustawa-Konrada. Rozmowy Fronczewskiego z Marcinem Mastalerzem nie skończyłam jeszcze czytać, na zdjęciu widać zwisającą z książki zakładkę, ale cały sercem i z czystym sumieniem już teraz polecam, zwłaszcza tym, którzy nie czytują tego typu pozycji. ;)
Kolejną powieść "Światło którego nie widać" Anthony Doerr pisał przez 10 lat. Mnie czytanie, a przede wszystkim decyzja, by się do tego zabrać zajęło dużo mniej czasu, ale mimo to więcej, niż powinno. W dodatku, mimo że dawno skończyłam, książka wciąż leży na moim nocnym stoliku, a ja nie potrafię przestać o niej myśleć. I wcale nie dlatego, że jest aż tak doskonała (bo tutaj lepszą miarą jest nagroda Pulitzera, którą dostał za nią autor), a ponieważ dotyka pewnego ważnego dla mnie tematu, ogromnie osobistego, i trudnego. Tak bardzo, że nie napiszę o tej książce ani słowa więcej (ale zrobię to kiedyś), może jedynie to, że naprawdę warto ją przeczytać.
O ostatnich dwóch książkach w stosiku o Katarzynie Wielkiej i tych które stoją obok nie napiszę wiele ponad to, że są na mojej półce, z bardziej prozaicznego powodu - nie zdążyłam im się jeszcze przyjrzeć.
Trylogia Ałbeny Grabowskiej "Stulecie Winnych", na którą mam ochotę od dawna czeka na spokojniejszy dla mnie czas, czyli ferie zimowe. Kiedy przeczytam wszystkie tomy, na pewno podzielę się z Wami wrażeniami, a mam powody (o tym niżej), by wierzyć, że będzie czym. ;)
Dobrze przyjrzałam się za to książkom ze stosu drugiego. Zwłaszcza pierwszej od góry. ;)
Powód, dla którego je tutaj prezentuję jest również częściowo bardzo prozaiczny.
Pierwszy - związany z ostatnimi noworocznymi promocjami w księgarniach. Zauważyłam, że można kupić wiele ciekawych pełnoformatowych książek w cenach niższych niż te wydane w wersjach kieszonkowych, nawet za ok. 4 - 10 zł. Co prawda "Coraz mniej olśnień" ma nowe, ładniejsze wydanie, ale przecież liczy się przede wszystkim treść. Ja za swoje egzemplarze (pomijając pierwszy, która jest egzemplarzem autorskim) w swoim czasie zapłaciłam znacznie więcej (oczywiście nie żałuję, bo też przeczytałam je szybciej, a naprawdę było warto).
W porównywarce cenowej to wygląda mniej więcej tak:
Drugi, znacznie ważniejszy powód to ten, dla którego pokazuję te właśnie książki - są świetne! Jeśli nie wystarczą tu moje zapewnienia, że nie tylko warto, ale trzeba je przeczytać, dodam jeszcze, że autorki trzech z nich: Ałbena Grabowska, Magdalena Zimniak i Danuta Noszczyńska zostały nagrodzone i wyróżnione na Festiwalu Literatury Kobiet "Pióro i Pazur" - nawet parokrotnie. Ałbena Grabowska w tym roku otrzymała wyróżnienie czytelniczek za pokazaną wyżej trylogię "Stulecie Winnych", Magdalena Zimniak nominowana za "Białe róże dla Matyldy", natomiast Danuta Noszczyńska w pierwszej edycji zwyciężyła widoczną tutaj powieścią "Pod dwiema kosami czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana" - dla mnie powieść absolutnie fenomenalna, jednak za każdym razem gdy próbuję wyjaśnić komuś dlaczego, nie potrafię (niektórym nieco mówi porównanie jej do "Konopielki"). Jedyne słowa, które przychodzą mi do głowy to" Musisz! Musisz koniecznie to przeczytać, wtedy zrozumiesz. Bo to naprawdę jedyny sposób, by zrozumieć fenomen tej książki, zostać psychofanką/fanem i jednocześnie znienawidzić Mariana jak ja i zanurzyć się w smutnej refleksji nad tym, jak wielu takich Marianów chodzi po realnym świecie, zaśmiewając się przy tym do łez. Taki paradoks będący kolejnym dowodem na to, że książkę należy przeczytać samemu. Najlepiej jak najszybciej.
Nieco podobnie jest z powieścią "Tymczasowa" Małgorzaty Hayles. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego ją tu dołączyłam (nie licząc tego, że jest obecnie w korzystnej cenie), niewiele pamiętam z fabuły, za to siedzi wciąż we mnie to, co czułam po jej odłożeniu. Powieść absolutnie zachwyca, jest jedną z tych, które trzeba przeczytać, mimo że nie była na listach bestsellerów.
Inny od wszystkich wymienionych jest "Monogram" Joanny Marat, nie tylko dlatego, że to kryminał. Odstaje klimatem od pozostałych, właściwie jest na jego przeciwległym biegunie, choć podobnie jak w przypadku powieści Danuty Noszczyńskiej zachowany zostaje paradoks - jest zabawnie i jednocześnie wcale nie.
Powinnam też coś napisać o mojej "Mimo wszystko Wiktoria", bo przecież powodem, by się nią zainteresować nie może być wyłącznie jej niska cena. Nie wypada mi też zachwycać się nią za bardzo ;), ale zachętą być może będzie to, że dotąd nie spotkałam osoby, która odgadłaby jej zakończenie (jeśli komuś się to udało, proszę o sygnał, oczywiście bez zdradzania fabuły ;)). Jest dość nietypowe, w ogóle cała konstrukcja powieści jest bardziej odpowiednia dla kryminałów, nie obyczajówek, do których ta z pewnością należy. Poza tym zawarłam w niej sporo elementów osobistych, wplotłam je w fabułę.
Więcej napiszę o tym w jednym z najbliższych wpisów, na które oczywiście serdecznie zapraszam. :)
Będę też oczywiście pisać o zbliżającej się wielkimi krokami premierze "Sekretu zegarmistrza" i przedpremierowych konkursach z fantastycznymi (zaręczam!) nagrodami.
"Tymczasowa" jest przede wszystkim pięknie napisana. Kobiece powieści obyczajowe w różowych okładkach to nie jest coś, co ma u mnie wielkie szanse (tak, wiem, uprzedzenia), a ta spowodowała opad szczęki. Pal licho treść, ale język! Każde zdanie jest ogromnie dopracowane. Dla mnie - perełka. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, język i styl, który mizia po duszy i umyśle. "Tymczasowa" to perełka, którą niestety ogromnie łatwo przeoczyć nie tylko przez pasującą jak pięść do oka okładkę.
UsuńTrylogię "Stulecie Winnych" zamówiłam sobie w prezencie gwiazdkowym, ale jeszcze nie czytałam (-; Zakończenie "Mimo wszystko Wiktorii" powalające (-:
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że nie odgadłam zakończenia Wiktorii :)A stosiki uwielbiam oglądać :)
OdpowiedzUsuńGratuluję setnego postu!
Świetny serial, świetny post. :)
OdpowiedzUsuń