poniedziałek, 18 stycznia 2016

Kilka przypadków niezwykłych. ;)

Oko czasuSalvador Dali
Jeszcze przed ogłoszeniem konkursu, w poście, który mnie do niego zainspirował obiecałam, że podzielę się moimi własnymi historiami, które trudno mi racjonalnie wyjaśnić.
Do zakończenia konkursu zostało kilka dni, może moje opowieści zachęcą niezdecydowanych do udziału?



Zacznijmy od historii związanych z powstawaniem niektórych moich powieści:



Przypadek nr 1 - "Bluszcz prowincjonalny"
Pamiętacie (pytam oczywiście tych, którzy czytali) koty informatyka o specjalistycznych imionach? Były wymyślone tylko "częściowo". Pisząc ten rozdział przypomniałam sobie komentarz pewnej użytkowniczki nieistniejącego już dziś forum Kaiem, która wspomniała na nim, że jest informatyczką, dlatego swoim kotom dała imiona Enter i Spacja. Tylko tyle - lakoniczna informacja przy okazji dyskusji na zupełnie inny temat, ale tak mocno utkwiła mi w głowie, że dużo później wykorzystałam ten motyw w powieści. Stworzyłam kotkę -  Spację w rudo - czarne prążki (rzadkie umaszczenie, ale zawsze bardzo mi się podobało) i  jej urocze dzieci o imionach: Enter, Del i Backspace. Kilka lat później odnalazłam przypadkiem użytkowniczkę wspomnianego forum na facebooku i poczułam się w obowiązku poinformować ją o tym, że jej koty trafiły do mojej powieści. W odpowiedzi dostałam zdjęcie Spacji:

Zdjęcie pochodzi z bloga Sasilli Kuchnia pełna cudów.
Słowo daję, nie miałam pojęcia, że prawdziwa Spacja jest prążkowana, nie widziałam jej nigdy wcześniej. Po prostu wymyśliłam istniejącego kota. :P

Przypadek nr 2 - "Tajemnice Luizy Bein"
W powieści pojawia się Jobin - jedna z najstarszych szwajcarskich pracowni rzeźbiarskich wytwarzającej prócz drewnianych rzeźb ręcznie robione pozytywki. O pracowni dowiedziałam się kilka lat temu, kiedy byłam w Brienz, niestety rzeźbiarstwa muzeum było wówczas nieczynne.. Pracownia wydała mi się jednak na tyle ciekawa, że umieściłam ją w obu moich powieściach o przygodach Klary i Alexa. Postanowiłam jedynie nagiąć nieco rzeczywistość i dodałam od siebie bogato zdobiony zegar ścienny stworzony rzekomo przez artystę z Jobin. Uznałam, że jeśli to jest pracownia rzeźbiarska wykonująca pozytywki, równie dobrze mógł tam powstać ów zegar. Hipotetycznie. W 2014 roku udało mi się jeszcze raz odwiedzić Brienz i tym razem zobaczyć Jobin od środka (szczegóły wycieczki opisałam tutaj). Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy w jednym z pomieszczeń muzealnych ujrzałam to:


Kolejny raz udało mi się wymyślić coś, co już istnieje. :)

Przypadek nr 3 - "Sekret zegarmistrza".
W powieści przedstawione zostały losy fikcyjnej rodziny Śmiałowskich. Nazwisko utworzyłam od nazwiska mojej prababci, Emilii Śmiarowskiej (niestety nie mogę zdradzić dlaczego ;)). Jeśli ktoś czytał moje poprzednie książki wie, że pojawiają się w nich rzeczywiste miejsca, postaci, czasem wydarzenia. Do fabuły "Sekretu..." (z podobnych jak wyżej względów nie mogę zdradzić po co) potrzebowałam m.in papierni produkującej karty do gry - działającej w XIX w, gdzieś na wschodzie. Dzięki Internetowi znalazłam. Idealną, bo działającą w potrzebnym czasie, w Wilnie. Okazało się, że wspomniana (i rzeczywiście istniejąca) papiernia należała do... niejakiej rodziny Śmiałowskich. ;)

Przypadek nr 4 - niepowieściowy.
Dawno, dawno temu przyśnił mi się mój temat maturalny. Naprawdę! :) Jednak dość nieszczęśliwie, bo w noc poprzedzającą egzamin. Dotyczył jednak czegoś, w czym dobrze się orientowałam, co ogromnie mnie w owym czasie interesowało, dlatego miałam przeczytane na ten temat wszystko, co było dostępne w bibliotece, rzecz jasna, również spoza listy lektur. Ucieszyłam się z takiego obrotu spraw, niestety jedyne, co zdążyłam zrobić, żeby zwiększyć swoje szanse na lepszą ocenę, to nauczyć się na pamięć mądrego cytatu, który mógł mi się przydać i przypomnieć sobie nazwiska autorów odpowiednich opracowań. Wiem, że teraz wydaje się to głupie, ale stres przedmaturalny nie takie rzeczy potrafi zrobić z człowiekiem. :P Byłam święcie przekonana, że sen jest proroczy. I rzeczywiście był, w jakimś stopniu. Temat co prawda nie wyśnił mi się dokładnie, ale zgadzał się na tyle, że pracę mogłam zacząć od wyuczonego, całkiem długiego cytatu (do dziś wyobrażam sobie minę sprawdzającego ;)). Przydała się też odświeżona lista lektur - wykorzystałam wszystkie. :) 
Po prawie dwudziestu latach przydarzyło mi się coś podobnego kolejny raz. Chodziło o temat pracy konkursowej w olimpiadzie polonistycznej, w której brało udział moje dziecko. Nie przyśnił mi się co prawda temat, ale obudziłam się z graniczącym pewnością przeczuciem, że każą porównać książkę z jej adaptacją filmową. Zdecydować, co lepsze i uargumetować to. Nie wiem, skąd to wiedziałam, po prostu wiedziałam, i już. Obudziłam moje biedne dziecko dużo wcześniej niż zwykle i przez godzinę wtłaczałam mu w głowę co i jak ma napisać. Z grzeczności słuchał, choć widziałam w jego oczach politowanie. Już po olimpiadzie zadzwonił do mnie z informacją, że ma matkę czarownicę. Tym razem udało mi się przewidzieć temat dokładnie. :)

2 komentarze:

  1. Matko-pisarko czarownico! Przypadki chodzą po ludziach, jak widać czasami z wyprzedzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. ;) A to mnie natchnęło do kolejnego blogowego wpisu, o czarownicy właśnie. :)

      Usuń