Jeden z moich najpiękniejszych urodzinowych prezentów - książka, ale absolutnie wyjątkowa, bo wręczona osobiście przez samą Autorkę!
A to jeszcze nie wszystko, ponieważ w środku znalazłam wcale nie mniejszą (o ile nie większą) niespodziankę, widoczną na zdjęciu obok.
Magdalena Kordel, autorka cyklu o Malowniczem podarowała mi swoją najnowszą powieść "Nadzieje i marzenia" podczas Festiwalu Czas na książki w Ząbkowicach Śląskich. Dlatego naturalną koleją rzeczy czytanie rozpoczęłam już podczas podróży powrotnej (nomen omen koleją ;), ale mniej więcej w połowie musiałam książkę odłożyć. Wcale nie chciałam, ale właśnie musiałam, gdy dotarłam do opisu obchodów sobótki, czyli Nocy Kupały.
Dlaczego?
Bo powieść, którą teraz piszę zaczyna się właśnie w tę noc, a słowiańskie obrzędy towarzyszą bohaterkom przez wiele kolejnych stron, podobnie jak w powieści Magdaleny Kordel.
Jest więc stara, mądra zielarka, słowiańskie wierzenia, atmosfera i cała reszta, która sprawiła, że czym prędzej odłożyłam "Nadzieje i marzenia" na półkę z postanowieniem, że wrócę do nich i skończę je dopiero, jak postawię ostatnią kropkę we własnej powieści z podlaskimi szeptuchami i słowiańską obyczajowością w tle. Po to, by się nie inspirować. Podprogowo oczywiście, bo przecież nie świadomie ;), albo co gorsza nie natknąć się na coś, co już umieściła w swojej powieści.
Wytrzymałam prawie trzy tygodnie, choć kilkakrotnie podchodziłam do półki z książkami, sprawdzałam, czy zakładka jest na swoim miejscu, i chociaż swędziały mnie palce, nie przewróciłam ani jednej strony. Aż do ostatniej soboty, ze względu na wyjątkową pogodę stworzoną do tego, by wyciągnąć się na leżaku, kocu, w hamaku, bądź też na wszystkim po trosze, i czytać... czytać... czytać...
Do końca własnej powieści zostało mi już bardzo niewiele, dlatego pomyślałam, że nic się nie stanie, jeśli przeczytam chociaż rozdział "Nadziei i marzeń", albo dwa, no może trzy, ostatecznie cztery... a potem już poszło samo. Nie odłożyłam książki, dopóki nie dotarłam (sama nie wiem kiedy) do podziękowań Autorki, między innymi dla mnie. ;) Przestało też dla mnie mieć jakiekolwiek znaczenie, czy zielarka Magdaleny Kordel jest podobna do mojej, i czy w jej powieści zdarzają się rzeczy, na które czytelnik natknie się i u mnie. Podążyłam za jej bohaterami naturalnie i gładko, bez zastanawiania się nad praktyczną stroną fabuły całkiem prozaicznie popłynęłam z jej treścią.
Po prostu czytałam. I wcale nie na leżaku, kocu ani w hamaku, ale zwyczajnie, w średnio wygodnym trzeszczącym straszliwie fotelu tarasowym, bo przecież to tylko na chwilkę, jeden rozdział, albo dwa... ;)
Na mnie też czeka ta książka na półce. Mama ją przeczytała i jest zachwycona.
OdpowiedzUsuńNa mnie też czeka ta książka na półce. Mama ją przeczytała i jest zachwycona.
OdpowiedzUsuńNo cóż... jeden lub dwa?? Z tą książką tak się nie da! :)
OdpowiedzUsuń