Właściwie moja ciocia Mania, choć stopień spowinowacenia, bo nawet nie pokrewieństwa między nami niezbyt bliski - jej teściowa była siostrą mojego dziadka.
Ciocia Mania mieszkała w maleńkiej podlaskiej wsi położonej niedaleko rzeki Wissy.
Uwielbiałam tam bywać, ale nie tylko ze względu na nietypowy zwierzyniec. Jak daleko sięgam pamięcią, ciocia Mania była jedną z moich najulubieńszych cioć. I wcale nie dlatego, że dawała mi prezenty, zabierała na lody, czy coś w tym rodzaju. Robiła, co prawda pięknie na drutach i chętnie obdarowywała innych - najczęściej wełnianymi skarpetami i ciepłymi kaputkami. Swetrów jej autorstwa zazdrościły mi wszystkie koleżanki - kiedyś wydziergała mi nawet taki sam, jaki miała na sobie Sandra (dla niezorientowanych słynna onegdaj piosenkarka) na jednym z plakatów wiszących w moim pokoju - z kotem Sylwestrem. Mam go zresztą do dziś, mimo, że już nie noszę, ponieważ od tamtego czasu zmienił mi się nieco rozmiar. ;)
Nie za swetry jednak uwielbiałam ciocię Manię, ale za to jaka była. Nigdy w życiu nie spotkałam nikogo z większym poczuciem humoru i kto tak trafnie i w tak nieprawdopodobnie inteligentny sposób potrafiłby komentować i oceniać ludzi i świat. Czasem z ust cioci padały jedynie 2-3 słowa, i powiedziane było wszystko, w dodatku w samo sedno. Czasem złośliwie, ale w ten pozytywny sposób, bez obrażania kogokolwiek. Jej powiedzonka zakorzeniły się na stałe w mojej rodzinie, a nawet rozsiały się dalej. Na przykład to, o rąbaniu drewna. Otóż ciocia Mania zawsze, kiedy ktoś ją głupio pytał, co robi, a było gołym okiem widać co, odpowiadała poważnie "drewka rąbię". Pamiętam, gdy usłyszałam to po raz pierwszy. Obierała ziemniaki, kiedy inteligentnie spytałam "co robisz ciociu?" "Drewka rąbię" - odparła, a ja do dziś odpowiadam tak każdemu, kto pyta mnie o oczywistą oczywistość.
Milczeć też ciocia umiała ogromnie sugestywnie, zwłaszcza, jeśli rzecz dotyczyła jej męża, wspomnianego wyżej wujka Stasia. Z nim wiąże się też jedna z najzabawniejszych rodzinnych anegdot. Bo wujek, w przeciwieństwie do cioci był człowiekiem dość gruboskórnym. Pewnego razu wszyscy mogli przekonać się jak bardzo, kiedy przyszedł do cioci ze słowami: "Weź mi, Mania piętę obejrzyj, bo chyba oset mi tam wlazł i kłuje od rana, może da się wyjąć". Ciocia Mania włożyła okulary, pochyliła się nad wujkowym problemem i piętą, z której wyciągnęła... pinezkę! Nie skomentowała tego w żaden sposób, położyła tylko pinezkę na stole i westchnęła.
Taka była ciocia Mania.
Dlaczego o niej piszę?
Bo dawno nie pisałam o zapalnikach.
Bo ciocia Mania, a właściwie jej powiedzonka pojawiają się w większości moich powieści wkładane w usta bohaterek mniej lub bardziej do niej podobnych. Najwięcej cioci Mani jest w kucharce Kazi z "Kołysanki dla Rosalie", sporo też w Marii i Jasi z "Bluszczu prowincjonalnego", i oczywiście w Honoracie z Sekretu zegarmistrza".
I najważniejsze, piszę o niej, bo jej już z nami nie ma, a mnie pozostaje się cieszyć, że dzięki książkom mogę przechować i zachować na zawsze to, co w cioci Mani było najlepsze, za czym czasem zdarza mi się tęsknić. Żałując, że nie zapamiętałam cioci Mani więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz