Zapalniki są zawsze na początku.
Zapalniki były właściwie od początku, pojawiły się zanim napisałam pierwsze zdanie mojej pierwszej powieści, Tak sobie nazwałam to "coś", dzięki czemu powstała każda moja powieść. O zapalnikach, mimo że nie przyznałam się wtedy jeszcze, że tak to określamo, pisałam na blogu wielokrotnie. Na przykład wtedy, gdy opisywałam odkryte na barczewskiej starówce cmentarzysko mnichów, pśród których pochowano kobietę z dzieckiem w objęciach (klik), które stało się jednym z głównych zapalników "Tajemnic Luizy Bein", albo pisałam o ręcznie robionych szwajcarskich pozytywkach (klik) - zapalniku "Kołysanki dla Rosalie".
Inspiracją do moich powieści są zwykle pewne wydarzenia lub przedmioty, które nazywam „zapalnikami”. Nie szukam ich, same pojawiają się na mojej drodze, a potem układa się wokół nich historia. Te zapalniki nie zawsze znajdują dla siebie miejsce w centrum opowieści, ale z pewnością bez nich moje książki nie miałyby duszy.
Pierwszym i najważniejszym zapalnikiem opowiedzianej tu historii był pewien niepozorny zegarek. Być może współcześni zegarmistrze postępują inaczej, ale wszyscy ci, którzy nauczyli się fachu kilkadziesiąt lat temu, mają w swoich warsztatach kolekcje nieodebranych zegarków. I tak, przeglądając zawartość pudełka z zegarkami nieodebranymi z naprawy w warsztacie mojego taty, emerytowanego zegarmistrza, natrafiłam na stary damski zegarek z inicjałami JB.
To od niego zaczęła się cała historia opisana w Sekrecie zegarmistrza.
Zapalników do "Sekretu zegarmistrza" jest oczywiście więcej, podobnie jak tych do poprzednich powieści. Przedstawię je Wam już niebawem w kilku kolejnych wpisach.
Przy okazji zabiorę Was w fantastyczną podróż po Prowansji i Podlasiu.
Zapraszam serdecznie już teraz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz