sobota, 22 kwietnia 2017

Słowa, słowa, słowa...


Bo słowa służą pisarzowi nie tylko do układania z nich opowieści, ale również na co dzień. ;)

Jest tak, że każdy ma swój własny, osobisty zestaw słów, którym się posługuje, i nie ma dwóch osób na świecie, które miałyby identyczny. Ten zestaw nie jest stały, ponieważ stale się zmienia, nie tylko dlatego, że poszerzamy swoje słownictwo, ale też niektórych słów przestajemy używać.

Jak wiadomo, najskuteczniej poszerzamy i bogacimy swoje słownictwo czytając książki, ale to nie znaczy, że sami zaczynamy używać nowo poznanych słów. Tak na przykład było ze słowem "splin", z którym zetknęłam się w czytanej niedawno powieści. Nie znałam go wcześniej, sprawdziłam co oznacza, ale mimo to nie zaczęłam się nim posługiwać i pewnie nie będę. Nie czuję takiej potrzeby. Inaczej było ze słowem "paroksyzm", na które natknęłam się w powieściach Zygmunta Miłoszewskiego. Znałam wcześniej jego znaczenie, ale włączyłam je do swojego słownika dopiero po przeczytaniu kilku kolejnych kryminałów tego autora, gdzie "paroksyzm" pojawia się w tylu różnych konfiguracjach (jako paroksyzm bólu, strachu, cierpienia), że nie ma mowy, by się człowiekowi, nawet wbrew jego woli nie utrwalił.

Są też słowa, które staram się zapamiętać i możliwie często używać tylko z powodu wyjątkowego brzmienia. Jednym z nich jest ów nieszczęsny memuar, który jakiś czas temu wywołał u moich  czytelników tyle emocji, a na którym zbudowałam właściwie większość fabuły "Sekretu zegarmistrza".

Mam takich słów więcej, niektóre (wśród nich najulubieńsze "krotochwile") już umieściłam w moich powieściach, inne czekają wciąż na idealne dla siebie miejsce. Jeszcze inne pewnie długo na to poczekają, ze względu na to, co niezależnie od niezwykłego brzmienia znaczą. Na przykład: pularda - przecudne słowo oznaczające potrawę, której sama zerwzględów czysto ideologicznych nigdy nie przyrządzę, więc nie wiem, czy zrobi to któryś z moich bohaterów.

Jakiś czas temu, w poście o memuarze napisałam, że w mojej kolejnej powieści pojawi się słowo "karabela", jednak tym razem nie z powodu urody, ale konieczności fabularnej. Urodą kierowałam się przy wyborze niedawno poznanego przeze mnie słowa, które ansolutnie mnie zachwyciło. To słowo to:

Tiubietiejka

Piękne, prawda?
A oto i ona, tiubietiejka, a właściwie całe mnóstwo tiubietiejek, które znalazłam w Kruszynianach, gdzie częściowo będzie rozgrywać się akcja "Tatarki".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz