niedziela, 21 stycznia 2018

"Jedwabne rękawiczki" - fragment do poczytania

Gdyby ktoś chciał przeczytać prolog i pierwszy rozdział powieści, wystarczy, jeśli zajrzy do sklepu internetowego sprzedającego ebooki, lub na empik.com (klik).

Poniższy fragment został wyjęty dokładnie z jej środka i wydaje mi się, że jest idealny do poczytania właśnie dziś, 21 stycznia. Dlaczego? Sprawdźcie sami. ;)


       
Drobna staruszka była ledwie widoczna w gładkiej pościeli, również dlatego, że niemal zlewała się z jej bielą. Pozbawione melaniny, starannie ścięte na pazia włosy rozsypywały się miękko i wtapiały w tło poduszki. Podobnie jak bardzo blada twarz. Gdyby nie kilka mocniejszych akcentów kolorystycznych w postaci ciemnopopielatej oprawy zielonkawych oczu i zdecydowanego koralu warg, rozmyłaby się zupełnie w białej szpitalnej scenerii. 
     Laura początkowo wzięła te ciemniejsze tony za delikatny makijaż, jednak okazało się to tylko złudzeniem. Rozciągnięte w lekkim uśmiechu usta Josephine miały naturalny, mocny pąsowy odcień i wyraźne harmonijne kontury. Przeciwnie niż u ludzi w jej wieku, którym pozbawione koloru wargi najczęściej zapadały się do środka i traciły kształt. Również rzęsy, które biorąc pod uwagę wiek kobiety, powinny być spłowiałe i wytarte, u niej rzucały na policzki długie cienie. Regularne grafitowe brwi były lekko uniesione, jakby w podszytym ekscytacją, ale i niepewnością oczekiwaniu na to, co się za chwilę wydarzy.
       To samo mówiły jej oczy. Również z ich powodu Josephine tak bardzo różniła się od swoich rówieśniczek. W spojrzeniach starych ludzi zwykle można było dostrzec rezygnację, czasem melancholię i niekiedy pustkę świadczącą o tym, że nie tylko pogodzili się z rychłym odejściem, ale wręcz zbierali się już do drogi, żegnali się z bliskimi i jedną nogą byli niemal za progiem życia. Jakby w zmęczonych ciałach pozostała już tylko bardzo niewielka cząstka ich duszy. 
       Natomiast oczy Josephine były wypełnione po brzegi tym, co odbijało się w nich przez wszystkie lata życia staruszki. Nie zabrakło też miejsca na spokój. Nieśpieszne, pogodne poddawanie się temu, co nieuniknione, i co zbliżało się nieubłaganie, stawiając coraz dłuższe kroki. W spojrzeniu staruszki dominowała pozytywna łagodna bierność, bez sztucznego pośpiechu i popędzania losu. To wszystko dodawało jej obliczu zadziwiającej świeżości i blasku. 
          Laura pomyślała najpierw, że o takich kobietach mawia się, iż zachowały ślady dawnej urody, jednak do Josephine to stwierdzenie nie pasowało. Ona była po prostu piękna, nieustannie, przy czym owe piękno wynikało z czegoś więcej niż zwykła powierzchowność. Emanowało z jej niewątpliwie olśniewającego wnętrza, ale tylko dlatego, że wcześniej ktoś mu stworzył idealne warunki, by tam się zagnieździło i rozwinęło. Zadomowiło się w ciele Josephine na dobre i promieniowało obficie, nie zważając na coraz mniej sprzyjające warunki. Dlatego właśnie nie przysłaniały tego piękna ani gęsta pajęczyna zmarszczek oplatająca cieniutką jak pergamin skórę, ani przebarwienia na skroniach i rękach, które w żadnym wypadku nie zasługiwały na tak ohydne miano, jakim je określali lekarze. Plamy starcze nie pasowały do anielsko jasnej skóry tej staruszki. Były po prostu złotawymi smugami, które urozmaicały monotonną bladość cery i zachęcały do zatrzymania na chwilę wzroku na ich nieregularnych kształtach. Wydobywały mimowolny uśmiech u obserwatora i powodowały, że rodziła się w nim osobliwa tkliwość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz