Bez komputera i nawet myślenia o pisaniu. ;)
Pora na odpoczynek, zasłużony,o czym pewnie można będzie się przekonać jeszcze w tym roku. Dużo ostatnio zrobiłam i pora naładować akumulatorki.
piątek, 28 kwietnia 2017
środa, 26 kwietnia 2017
O krytyce i krytykanctwie
I nie, nie chodzi mi o recenzje książek (zwłaszcza moich ;)), ale o ogólną różnicę między krytyką i krytykanctwem. I o ogólną tendencję do pesymizmu.
Ludzie czasem krytykują zupełnie bezrefleksyjnie i czasem mimowolnie. Nie jest to, ja sądzę, popularny hejt, bo ten zwykle służy temu by ktoś poczuł się gorzej, ale taka zwyczajną, szarocodzienną krytykę zwyczajnych rzeczy, która zdarza się od czasu niemal każdemu, właśnie bezrefleksyjną i często bezmyślną. Zanim zdołamy ugryźć się w język.
Ludzie czasem krytykują zupełnie bezrefleksyjnie i czasem mimowolnie. Nie jest to, ja sądzę, popularny hejt, bo ten zwykle służy temu by ktoś poczuł się gorzej, ale taka zwyczajną, szarocodzienną krytykę zwyczajnych rzeczy, która zdarza się od czasu niemal każdemu, właśnie bezrefleksyjną i często bezmyślną. Zanim zdołamy ugryźć się w język.
Bo jeśli chodzi o np. recenzje (wiem, miało nie być, ale to pierwszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy ;)) - te mogą być krytyczne, nawet jeśli autor nie zgadza się z zarzutami, prawo recenzenta jest takie, że może mu się nie podobać i już, nawet, gdy nie podaje dlaczego. Nie da się napisać książki, która podobałaby się wszystkim, dlatego należy liczyć się z tym, że prędzej czy później objawi się ktoś, komu się nie spodobało. Pogodzenie się z tym faktem i niejako wzięcie tego na klatę jest równoznaczne z pewnego rodzaju dojrzałością autora, któremu jeśli robi się z tego powodu przykro, to równie często przez wzgląd na czytelnika, który stracił czas i może pieniądze na coś, co nie było dla niego odpowiednie i tym samym do niego skierowane.
wtorek, 25 kwietnia 2017
Jubileuszowe podsumowanie
![]() |
Kwiecień 2012 :) |
"Mimo wszystko Wiktoria" pojawiła się w księgarniach 24.04.2012 roku. Dziś już prawie nie ma jej w sprzedaży i raczej już nie będzie, bo nawet jeśli kiedyś zostanie wznowiona, to w zupełnie nowej odsłonie, i z pewnością nieprędko.
Tak postanowiłam, gdy uświadomiłam sobie, jak inna jest ta powieść od wszystkich pozostałych. Uznałam, że to dobry powód, by oddzielić ją od reszty grubą kreską, żeby zachować pewną spójność owej reszty. :)
Początkowo za tą kreską miał znaleźć się też "Bluszcz prowincjonalny" - w nim również nie ma zagadek związanych z rozwiązywaniem tajemnic rodzinnych ani elementów kryminalno-sensacyjnych. Po namyśle jednak zmieniłam zdanie, ponieważ przypomniałam sobie, że jest w nim jednak coś, czego nie było w "Tajemnicach Luizy Bein" ani "Kołysance dla Rosalie", ale za to pojawiło się w "Sekrecie zegarmistrza" i przede wszystkim w "Tatarce", w której tego "czegoś" jest nawet więcej niż w Bluszczu.
To "coś" jest dość trudne do sprecyzowania, określenia i nazwania - bo słowa takie jak: sielskość, klimatyczność, a nawet moje ulubione"ujutność" nie oddają tego w pełni. Może dlatego, że nie chodzi o to, co jest na kartach powieści, ale o wrażenie, które pozostaje w czytelniku po jej przeczytaniu...
Myślę, że najłatwiej będzie zrozumieć to właśnie w ten sposób - czytając "Tatarkę" i poddając się jej atmosferze, do czego z całego serca zachęcam każdego, kto szuka w lekturze odrobiny wytchnienia od nie zawsze różowej codzienności. :)
sobota, 22 kwietnia 2017
Słowa, słowa, słowa...
Bo słowa służą pisarzowi nie tylko do układania z nich opowieści, ale również na co dzień. ;)
Jest tak, że każdy ma swój własny, osobisty zestaw słów, którym się posługuje, i nie ma dwóch osób na świecie, które miałyby identyczny. Ten zestaw nie jest stały, ponieważ stale się zmienia, nie tylko dlatego, że poszerzamy swoje słownictwo, ale też niektórych słów przestajemy używać.
Jest tak, że każdy ma swój własny, osobisty zestaw słów, którym się posługuje, i nie ma dwóch osób na świecie, które miałyby identyczny. Ten zestaw nie jest stały, ponieważ stale się zmienia, nie tylko dlatego, że poszerzamy swoje słownictwo, ale też niektórych słów przestajemy używać.
Jak wiadomo, najskuteczniej poszerzamy i bogacimy swoje słownictwo czytając książki, ale to nie znaczy, że sami zaczynamy używać nowo poznanych słów. Tak na przykład było ze słowem "splin", z którym zetknęłam się w czytanej niedawno powieści. Nie znałam go wcześniej, sprawdziłam co oznacza, ale mimo to nie zaczęłam się nim posługiwać i pewnie nie będę. Nie czuję takiej potrzeby. Inaczej było ze słowem "paroksyzm", na które natknęłam się w powieściach Zygmunta Miłoszewskiego. Znałam wcześniej jego znaczenie, ale włączyłam je do swojego słownika dopiero po przeczytaniu kilku kolejnych kryminałów tego autora, gdzie "paroksyzm" pojawia się w tylu różnych konfiguracjach (jako paroksyzm bólu, strachu, cierpienia), że nie ma mowy, by się człowiekowi, nawet wbrew jego woli nie utrwalił.
piątek, 21 kwietnia 2017
Tym razem będzie romantycznie...
Romantycznie, ponieważ najważniejszym motywem jest w "Tatarce" jest MIŁOŚĆ - piękna, czasem szalona, niekiedy tragiczna, ale mimo to pokonująca najtrudniejsze przeszkody W powieści pojawia się w bardzo wielu różnych odsłonach, mimo że jednocześnie określenie "Tatarki" romansem byłoby zdecydowanym nadużyciem.
;)

Dziś pierwsza odsłona powieściowej miłości
- słowa jednej z bohaterek "Tatarki", pewnej niezwykłej staruszki, moim wiernym czytelniczkom dobrze już znanej z kart innej powieści.
czwartek, 20 kwietnia 2017
Bardzo letni początek :)

Akcja "Tatarki" toczy się latem - upalnym, słonecznym, leniwym, przesyconym zapachami, nie tylko tymi ogrodowymi, bo niektóre można poczuć stając w pobliżu otwartego na całą szerokość kuchennego okna bujaneckiego dworu. Cudowna, wakacyjna atmosfera zapowiada wiele, jednak nie to, co wydarza się potem...
O tym, co "potem", również napiszę nieco potem ;), a tymczasem zapraszam na całkiem obszerny początek... lata. ;)
Tatarka
Premiera 24 maja
***
Początek lata, środek
dnia i koniec czasu wypełnionego wymyśloną przez kogoś historią stał się
ułamkiem chwili, która zrodziła całkiem nową myśl. A ta kilka następnych,
tak samo ważnych, a mimo to prawie nieuchwytnych.
Koniec przeczytanej
nieuważnie książki dał dobry powód, by odwrócić się do słońca plecami, otworzyć
szerzej znużone blaskiem oczy i popatrzeć w modre, nagie niebo nad
koronami owocowych drzew. Unieść leniwie blade dotąd, zdrętwiałe lekko ramiona
i sprawdzić, czy pojawiły się na nich złotoróżowe ślady pierwszej
opalenizny. Dotknąć gorących policzków i poczuć pod palcami rumieńce
namalowane słońcem i plączącymi się po głowie wspomnieniami poprzedniego
dnia. A potem strząsnąć je z siebie jak okruchy, na nowo zerwać
z rzeczywistością i bez żalu zapomnieć o bożym świecie –
tym ze skończonej przed chwilą powieści, i tym realnym. Wyciszyć się,
ukoić emocje i przede wszystkim niczego nie roztrząsać. W błogiej,
starannej bezczynności nie myśleć już nic lub rozmyślać wyłącznie
o niczym. Po to, by zdjąć z umęczonej głowy ciężar przykrych
refleksji i zająć czymś ręce. Czymkolwiek, byle nie wymagało szczególnej
uwagi i energii większej niż ta, której potrzeba do wystukania na kolanie
rytmu plączącej się po głowie melodii lub zdmuchnięcia z dłoni zagubionego
ptasiego piórka. Albo do strzepnięcia z sukienki żółtego kwiatowego pyłku
czy przepłoszenia zielonobłękitnej ważki z nadgryzionego jabłka. A to
wszystko bez przymusu i jakby od niechcenia. Byleby tylko nie robić
niczego ważnego i zatonąć bez reszty w upragnionej beztrosce.
Na szczęście
w rozświetlonym słońcem wiejskim ogrodzie nie było to trudne. Wystarczyło
poddać się działaniu wszechobecnych barw, zapachów i znajomych dźwięków.
One były emocjonalnie neutralne, swojskie i bliskie, dlatego bezpieczne.
Nie tylko teraz i nie tylko jej, ale z pewnością zawsze
i każdemu, kto umiałby odnaleźć w sobie dostatecznie wiele
wrażliwości, by poczuć magię i urok tego miejsca, wchłonąć jego ducha,
nasiąknąć nim jak rozpulchniona ziemia.
Z opuszczonymi
powiekami snuła się po ścieżkach swojej na wpół uśpionej świadomości i nie
miała ochoty z nich schodzić. Leniwie błądziła palcami wśród płatków
jasnoróżowych stokrotek i białożółtych rumianków. Muskała nieuważnie
puchate pomponiki kwiatów koniczyny, okalała ich nastroszone główki wiotkimi
łodyżkami, źdźbłami traw, skrzypem polnym i postrzępionymi liśćmi
krwawnika. Prawie nie otwierając oczu, właściwie od niechcenia, zrywała
kolejne, czasem przypadkowe roś liny, bo tylko te rosnące w zasięgu jej
rąk, i dołączała do wianka, który na przekór umiarkowanym staraniom
wyglądał coraz lepiej.
– Wiła wianki
i wrzucała je do falujące wody, wiła wianki i wrzucała je do wooody!
– Półgłosem nuciła na okrągło refren ludowej piosenki, który przylgnął do niej
poprzedniego wieczoru…
wtorek, 11 kwietnia 2017
Anioły
Pierwszy przyszedł rano. Dowiedziałam się, że już jesienią zostanie wydana moja skończona zaledwie chwilę wcześniej powieść - z aniołem w tytule. :)
Wieczorem wzięłam udział w uroczystej gali podczas której wręczano statuetki "Anioła Sukcesu:. Wiedziałam, że zostałam nominowana w kategorii Kultura i Oświata, jednak absolutnie nie spodziewałam się, że w moim domu jeszcze tego samego dnia zamieszka kolejny anioł. :) Jestem ogromnie wdzięczna i dumna z powodu tak niezwykłego wyróżnienia. :)
Serdecznie gratuluję wszystkim pozostałym wyróżnionym! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)