Pogoda za oknem niezbyt sprzyja myśleniu o lecie, ale jednocześnie wzmaga tęsknotę za letnimi przyjemnościami. Na te realne niestety trzeba jeszcze będzie trochę poczekać, ale za to można już teraz poddać się im w swojej wyobraźni. :)
Akcja "Tatarki" toczy się latem - upalnym, słonecznym, leniwym, przesyconym zapachami, nie tylko tymi ogrodowymi, bo niektóre można poczuć stając w pobliżu otwartego na całą szerokość kuchennego okna bujaneckiego dworu. Cudowna, wakacyjna atmosfera zapowiada wiele, jednak nie to, co wydarza się potem...
O tym, co "potem", również napiszę nieco potem ;), a tymczasem zapraszam na całkiem obszerny początek... lata. ;)
Tatarka
Premiera 24 maja
***
Początek lata, środek
dnia i koniec czasu wypełnionego wymyśloną przez kogoś historią stał się
ułamkiem chwili, która zrodziła całkiem nową myśl. A ta kilka następnych,
tak samo ważnych, a mimo to prawie nieuchwytnych.
Koniec przeczytanej
nieuważnie książki dał dobry powód, by odwrócić się do słońca plecami, otworzyć
szerzej znużone blaskiem oczy i popatrzeć w modre, nagie niebo nad
koronami owocowych drzew. Unieść leniwie blade dotąd, zdrętwiałe lekko ramiona
i sprawdzić, czy pojawiły się na nich złotoróżowe ślady pierwszej
opalenizny. Dotknąć gorących policzków i poczuć pod palcami rumieńce
namalowane słońcem i plączącymi się po głowie wspomnieniami poprzedniego
dnia. A potem strząsnąć je z siebie jak okruchy, na nowo zerwać
z rzeczywistością i bez żalu zapomnieć o bożym świecie –
tym ze skończonej przed chwilą powieści, i tym realnym. Wyciszyć się,
ukoić emocje i przede wszystkim niczego nie roztrząsać. W błogiej,
starannej bezczynności nie myśleć już nic lub rozmyślać wyłącznie
o niczym. Po to, by zdjąć z umęczonej głowy ciężar przykrych
refleksji i zająć czymś ręce. Czymkolwiek, byle nie wymagało szczególnej
uwagi i energii większej niż ta, której potrzeba do wystukania na kolanie
rytmu plączącej się po głowie melodii lub zdmuchnięcia z dłoni zagubionego
ptasiego piórka. Albo do strzepnięcia z sukienki żółtego kwiatowego pyłku
czy przepłoszenia zielonobłękitnej ważki z nadgryzionego jabłka. A to
wszystko bez przymusu i jakby od niechcenia. Byleby tylko nie robić
niczego ważnego i zatonąć bez reszty w upragnionej beztrosce.
Na szczęście
w rozświetlonym słońcem wiejskim ogrodzie nie było to trudne. Wystarczyło
poddać się działaniu wszechobecnych barw, zapachów i znajomych dźwięków.
One były emocjonalnie neutralne, swojskie i bliskie, dlatego bezpieczne.
Nie tylko teraz i nie tylko jej, ale z pewnością zawsze
i każdemu, kto umiałby odnaleźć w sobie dostatecznie wiele
wrażliwości, by poczuć magię i urok tego miejsca, wchłonąć jego ducha,
nasiąknąć nim jak rozpulchniona ziemia.
Z opuszczonymi
powiekami snuła się po ścieżkach swojej na wpół uśpionej świadomości i nie
miała ochoty z nich schodzić. Leniwie błądziła palcami wśród płatków
jasnoróżowych stokrotek i białożółtych rumianków. Muskała nieuważnie
puchate pomponiki kwiatów koniczyny, okalała ich nastroszone główki wiotkimi
łodyżkami, źdźbłami traw, skrzypem polnym i postrzępionymi liśćmi
krwawnika. Prawie nie otwierając oczu, właściwie od niechcenia, zrywała
kolejne, czasem przypadkowe roś liny, bo tylko te rosnące w zasięgu jej
rąk, i dołączała do wianka, który na przekór umiarkowanym staraniom
wyglądał coraz lepiej.
– Wiła wianki
i wrzucała je do falujące wody, wiła wianki i wrzucała je do wooody!
– Półgłosem nuciła na okrągło refren ludowej piosenki, który przylgnął do niej
poprzedniego wieczoru…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz