czwartek, 20 kwietnia 2017

Bardzo letni początek :)

Pogoda za oknem niezbyt sprzyja myśleniu o lecie, ale jednocześnie wzmaga tęsknotę za letnimi przyjemnościami. Na te realne niestety trzeba jeszcze będzie trochę poczekać, ale za to można już teraz poddać się im w swojej wyobraźni. :)

Akcja "Tatarki" toczy się latem - upalnym, słonecznym, leniwym, przesyconym zapachami, nie tylko tymi ogrodowymi, bo niektóre można poczuć stając w pobliżu otwartego na całą szerokość kuchennego okna bujaneckiego dworu. Cudowna, wakacyjna atmosfera zapowiada wiele, jednak nie to, co wydarza się potem...

O tym, co "potem", również napiszę nieco potem ;), a tymczasem zapraszam na całkiem obszerny początek... lata. ;)

Tatarka
Premiera 24 maja


***

Początek lata, środek dnia i koniec czasu wypełnionego wymyśloną przez kogoś historią stał się ułamkiem chwili, która zrodziła całkiem nową myśl. A ta kilka następnych, tak samo ważnych, a mimo to prawie nieuchwytnych.
Koniec przeczytanej nieuważnie książki dał dobry powód, by odwrócić się do słońca plecami, otworzyć szerzej znużone blaskiem oczy i popatrzeć w modre, nagie niebo nad koronami owocowych drzew. Unieść leniwie blade dotąd, zdrętwiałe lekko ramiona i sprawdzić, czy pojawiły się na nich złotoróżowe ślady pierwszej opalenizny. Dotknąć gorących policzków i poczuć pod palcami rumieńce namalowane słońcem i plączącymi się po głowie wspomnieniami poprzedniego dnia. A potem strząsnąć je z siebie jak okruchy, na nowo zerwać z rzeczywistością i bez żalu zapomnieć o bożym świecie – tym ze skończonej przed chwilą powieści, i tym realnym. Wyciszyć się, ukoić emocje i przede wszystkim niczego nie roztrząsać. W błogiej, starannej bezczynności nie myśleć już nic lub rozmyślać wyłącznie o niczym. Po to, by zdjąć z umęczonej głowy ciężar przykrych refleksji i zająć czymś ręce. Czymkolwiek, byle nie wymagało szczególnej uwagi i energii większej niż ta, której potrzeba do wystukania na kolanie rytmu plączącej się po głowie melodii lub zdmuchnięcia z dłoni zagubionego ptasiego piórka. Albo do strzepnięcia z sukienki żółtego kwiatowego pyłku czy przepłoszenia zielonobłękitnej ważki z nadgryzionego jabłka. A to wszystko bez przymusu i jakby od niechcenia. Byleby tylko nie robić niczego ważnego i zatonąć bez reszty w upragnionej beztrosce.
Na szczęście w rozświetlonym słońcem wiejskim ogrodzie nie było to trudne. Wystarczyło poddać się działaniu wszechobecnych barw, zapachów i znajomych dźwięków. One były emocjonalnie neutralne, swojskie i bliskie, dlatego bezpieczne. Nie tylko teraz i nie tylko jej, ale z pewnością zawsze i każdemu, kto umiałby odnaleźć w sobie dostatecznie wiele wrażliwości, by poczuć magię i urok tego miejsca, wchłonąć jego ducha, nasiąknąć nim jak rozpulchniona ziemia.
Z opuszczonymi powiekami snuła się po ścieżkach swojej na wpół uśpionej świadomości i nie miała ochoty z nich schodzić. Leniwie błądziła palcami wśród płatków jasnoróżowych stokrotek i biało­żółtych rumianków. Muskała nieuważnie puchate pomponiki kwiatów koniczyny, okalała ich nastroszone główki wiotkimi łodyżkami, źdźbłami traw, skrzypem polnym i postrzępionymi liśćmi krwawnika. Prawie nie otwierając oczu, właściwie od niechcenia, zrywała kolejne, czasem przypadkowe roś liny, bo tylko te rosnące w zasięgu jej rąk, i dołączała do wianka, który na przekór umiarkowanym staraniom wyglądał coraz lepiej.


– Wiła wianki i wrzucała je do falujące wody, wiła wianki i wrzucała je do wooody! – Półgłosem nuciła na okrągło refren ludowej piosenki, który przylgnął do niej poprzedniego wieczoru…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz