środa, 1 października 2014

Wynik pewnego eksperymentu.

Zgodnie z obietnicą powinnam zamieścić na blogu relację z Festiwalu Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur", i  tak też się stanie, choć w dwóch etapach.

W pierwszym chciałabym opowiedzieć o tym, co zdarzyło się poza galą oficjalną. Kilka godzin wcześniej odbyła się gorąca dyskusja o kondycji literatury kobiecej z udziałem m.in. wydawców nominowanych książek, autorek, recenzentów i czytelników tejże.

Całą dyskusję i nazwiska uczestników można znaleźć na wortalu granice.pl

Jednym z jej elementów była rozmowa o dość schematycznej treści książek kierowanych do kobiet i takich też okładek. Dla tych, którzy nie chcą czytać całej dyskusji, streszczam i jednocześnie podsumowuję najważniejsze:

Z obserwacji wynika, że najczęstszym motywem pojawiającym się w tego typu literaturze jest motyw kobiety, która po trudnych przejściach (stracie partnera, pracy) ucieka na prowincję leczyć zranioną duszę, gdzie oczywiście natychmiast otrzymuje wsparcie, pomoc, oraz znajduje nowego ukochanego. Kolejny ograny motyw (omawiany już w kuluarach), to grupa przyjaciółek, które się wspierają, zwykle pełniąc też rolę swatek dla siebie nawzajem.
W obu przypadkach wątek romansowy powinien dominować.
Podobnie ma się rzecz z okładkami. Albo jest na nich kobieta, często w ramionach mężczyzny, albo klimatyczny dom, ewentualnie bukiety kwiatów.
W tym momencie, jeśli tylko ktoś zerknie na okładki i opisy moich książek, pomyśli sobie, że sama idealnie się wpasowałam w modne (i ograne) motywy.

I prawda!

Teoretycznie.

Ponieważ:

„Mimo wszystko Wiktoria” –  jest o kobietach, które się wspierają. W dodatku opis podaje, że „Pewnego dnia (…) pojawia się niejaki Filip Orecki…”, co może sugerować uczuciowe perypetie damsko - męskie. Na okładce też kobieta.

„Bluszcz prowincjonalny” – domek na okładce, kwiatki, bluszcz. W opisie informacja, że jest to opowieść o kobiecie, która po stracie męża ucieka na prowincję, gdzie spotykają ją same dobre rzeczy. „Anna traci męża, a wraz z nim poczucie stabilności i równowagi, w wyniku czego rozpoczyna desperackie poszukiwania czegoś lub kogoś, na kim mogłaby się ponownie wesprzeć.”, (w domyśle, mężczyzny).

„Tajemnice Luizy Bein” – brak informacji o modnych motywach, za to zdanie „Wraz z młodym i przystojnym Alexandrem Beinem odkryje wiele tajemniczych kart historii tej rodziny…”  może sugerować, że pojawi się tam romans. Podobnie jak odręcznie pisane listy i medalion na okładce.

Jak wspomniałam wyżej, TEORETYCZNIE wszystko się zgadza, ale tylko teoretycznie. Jeśli ktoś ulegnie sugestiom i nastawi się na lukrowaną historię z romansem w roli głównej (we wszystkich trzech książkach), niestety, może się rozczarować. Mam tylko nadzieję, że pozytywnie. ;) Otóż żadnej mojej książki NIE MOŻNA OKREŚLIĆ ROMANSEM. Są tam co prawda wątki poboczne związane z perypetiami miłosnymi bohaterów, w dodatku dość niestandardowe, ale zdecydowanie dominują inne. Jakie? Bardzo różne. Dlaczego pisząc dwie pierwsze moje książki wybrałam tak ograne schematy? Zrobiłam to CELOWO, żeby udowodnić czytelnikowi, i przede wszystkim sobie, że jeszcze da się z nimi coś zrobić. Coś innego. Czy się udało? Najlepiej sprawdzić samemu. ;)

Chcąc upewnić się, czy rzeczywiście czytelnicy postrzegają moje książki tak, jak… (i tu właśnie nie bardzo wiem, co napisać - tak jak zaplanowali sobie Wydawcy?), postanowiłam przeprowadzić pewien eksperyment - rodzaj sondy.

Na swoim profilu na facebooku poprosiłam osoby, które nie czytały moich książek, żeby wyjawiły, którą pokazanych dwóch powieści wybraliby do czytania sugerując się tylko wyglądem okładki. 
Nie musiałam przy tym posiłkować się okładkami innych autorów, ponieważ mam dwie własne, moim zdaniem idealnie nadające się do eksperymentu:
Luizę, która pomijając tytuł (słowo "tajemnica" nie jest zbyt oryginalne) graficznie ucieka oklepanym schematom, i Bluszcz, który wprost przeciwnie – idealnie się w nie wpisuje.




WYNIKI:
51 głosów dla „Tajemnic Luizy Bein”
23 głosy dla „Bluszczu prowincjonalnego”

Odbiegająca od schematu okładka Luizy wygrała z klimatycznym, prowincjonalnym domkiem w bluszczu. Dlaczego? Przecież według wydawców to tego przede wszystkim oczekują kobiety. Klimatu prowincji, miłosnych opowieści, walki o uczucie. W dodatku domkowi niejednokrotnie oberwało się za to, że kiczowaty, przesłodzony. Na szczęście znaleźli się też tacy, którym kojarzył się ciepło, rodzinnie, klimatycznie - i słusznie, bo pomijając wszystko inne, powieść taka właśnie jest!
Z kolei Luizie dostało się kilkakrotnie za zły tytuł (Bluszcz prowincjonalny podobał się bardziej), i wbrew pozorom to jest moje małe zwycięstwo, bo bluszczowy tytuł jest mój. „Tajemnice Luizy Bein” wymyślił Wydawca, a mnie niestety od początku nie porwał (tytuł, nie Wydawca ;)). Zawarte w nim tajemnice wywołały, co prawda u niektórych (słuszny!) dreszcz emocji i zaciekawienie, u innych tylko podejrzenia, że w środku tajemnic będzie jak na lekarstwo (niesłusznie, bo zamiast niedosytu natkną się tam raczej na przesyt). W wielu komentarzach, w obu przypadkach przewidywano romans (jak już wspominałam, błędnie).
Pojawiły się głosy, że "Tajemnice" mają bardziej uniwersalną okładkę, ale też takie, że obie są „babskie”. Wypowiadali się również mężczyźni. Żadnemu z nich nie przypadła do gustu okładka "Bluszczu".

Żeby nie być gołosłowną, pozwolę sobie przytoczyć kilka reprezentatywnych komentarzy, bez nazwisk, bo nie wiem, czy ich autorzy tego sobie życzą, ale całą dyskusję można sobie przeczytać na facebooku. Luiza znajdowała się po lewej stronie ( była pierwsza), Bluszcz drugi, po prawej.

„…ta druga kojarzy mi się z czytadłem, pierwsza okładka bardziej intryguje .”

„sięgnęłabym po "Bluszcz prowincjonalny " okładka zaciekawia ukazując jakaś tajemnice poprzez delikatne kolory... Książka wydaje się być " ciepła i zachęcająca"

"Tajemnice" mają uniwersalną okładkę. "Bluszcz" jest typowo kobiecy.

„Obie okładki są bardzo sprzedażowe i stockowe i szczerze mówiąc nie sięgnąłbym w księgarni po żadną z nich (ale też nie jest to mój segment). Od biedy ta po lewej, "Tajemnice Luizy Bein", ta po prawej odpada całkowicie, kojarzy się z książkowym czytadłem Michalak.

„Lubie opowiesci, ktore dzieja sie poza miastem w sielskim miejscu, a ta okladka tak sugeruje."

"Okladka Tajemnicy Lizy ma cos niedopowiedzianego, skrywa jakas magie.”

„Tajemnice Luizy - okładka wygląda tajemniczo i jednocześnie romantycznie, sentymentalnie. Jest też bardzo poetycka, jakby książka opisywała czyjeś głębokie przeżycia i tęsknotę za czymś, co odeszło... Aż mam ochotę wziąć książkę do ręki, dotknąć ją, a potem przeczytać... To jedna z takich okładek, która podpowiada, że jak się nie przeczyta tej książki, to będzie się bardzo tego żałowało.

„ta po prawej to takie przesłodzone coś nie znam żadnej Twojej książki, ale te różowiasto-fioletowe kwiatki na dzień dobry by mnie odrzuciły.”

„Pierwsza okładka jest inteligentniejsza, druga przesłodzona może nawet adekwatna, nie wiem, ale za słodka

„Ta z lewej: kojarzy mi się z kryminałami historycznymi i bardziej mnie pociąga, niż ta z prawej, która kojarzy mi się z dziewczyną, która wyjechała na prowincję i tam w domku obrośniętym bluszczem itd.”

„Tajemnice Luizy Bein, ciekawie się zapowiada to, co widzę. Czytelnicy bardzo chętnie wypożyczają Bluszcz prowincjonalny, bo swojsko brzmi i miło wygląda okładka.

„Dom, ale coś bym dodała: postać z boku, w oknie, szarości, zamglenie, zniekształcenie. Kwiaty na pierwszym planie za słodkie. W pierwszej okładce słowo 'tajemnice' jest tak oczywiste, że czytając szukamy tajemnic, nastawiamy się i często zawód murowany. Jak dla mnie takich okładek z takimi tytułami jest zbyt dużo.

„wybrałabym "Bluszcz...." okładka ciepło się kojarzy, natomiast tytuł brzmi trochę przewrotnie. Oczekiwałabym dowcipnej, ciepłej powieści. "Tajemnice..." sugerują okładką jakiś mroczny sekret z przeszłości, może z okresu wojennego, a ja średnio lubię takie powieści

„Ja wybieram Tajemnice... Okładka ma to coś w sobie. W tle listy pisane ręcznie sugerują wydażenia ponadczasowe. No i naszyjnik pewnie też odegra swoją rolę. Okładka z bluszczem jest taka kiczowata, przepraszam za szczerość, ale taką miałam pierwszą myśl. Ten dom i ogród przed ńim wysuniętego są zbyt mocno do przodu, w głębi wyglądałby lepiej

„Nie wybrałabym okładki "Bluszczu...", mam po dziurki w nosie domków na wsi, obrazków sielskich-anielskich, prowincjonalnych klimatów i bluszczowatych kobiet, które muszą oplatać się na facecie. Za to intryguje mnie medalion i stare listy Okładka i tytuł trącą tajemnicą z przeszłości, nazwisko bohaterki intryguje także, bo nie jest polskie, poza tym okładka jest po prostu piękna sama w sobie jako dzieło.

„…jeśli już, to ta okładka ale "Tajemnice" z innym zakończeniem ta Luiza Bein kojarzy mi się z romansidłem, może same "Tajemnice Luizy

„żadnej. kojarzą mi się z literaturą typu harlequiny, nie lubię takiej, tak jak nie lubię czytać na siłę....

„Okladka po lewej z recznie pisanymi pocztowkami, madalion a do tego stary sugeruja przeszlosc i tajemnice, zagadke. Z tytulu wiemy czyja tajemnice. Okladka mnie zacheca, ale tytul mowi: uwaga, bedzie romans, moze byc gniot, ale daj mu szanse. Okladka po prawej: domek jaki lubie, sielska okolica, kolorowo, kwieciscie, slodko. Do tego tytul... Jak dla mnie calosc krzyczy: uwaga! wiejski romansik z wojenkami sasiedzkimi i marzeniami o dalekim swiecie. Wybieram okladke po lewej, obiecuje mniej kiczu


Według użytkowników facebooka na uwagę bardziej zasługuje Luiza. 
Sprawdziłam na różnych portalach czytelniczych, w tym Lubimy czytać, i tam więcej czytelników ma Bluszcz, podobnie jest z zaopatrzeniem bibliotek (zajrzałam do internetowego katalogu) – choć tu w każdym z wymienionych przypadków mogą istnieć przekłamania, bo Bluszcz został wydany pół roku wcześniej i czyta się zwyczajnie dłużej. Z kolei Luiza ma wyższe noty, co może też wynikać z faktu, że ma ich mniej. Jednak czytelnicy, którzy czytali obie powieści, częściej oceniają Luizę wyżej niż Bluszcz.
Ciekawostką okazały się tzw. „blogowe stosiki”. Gdy pojawiał się w nich Bluszcz, natychmiast budził zainteresowanie komentujących – przypominam -  zwykle tylko na podstawie okładki i tytułu. 
Gdy pojawiała się Luiza, raczej nikt nie zwracał na nią uwagi, jedynie ci, którzy czytali inne moje książki.

O czym naprawdę są obie książki?

„Bluszcz prowincjonalny” – tu częściowo odczucia czytelników zgadzają się z rzeczywistością. Jest to czystego gatunku powieść obyczajowa. Ciepła, klimatyczna, wprowadzająca w błogi, przyjemny nastrój, ale jednocześnie nie trzyma się utartych schematów i wbrew przewidywaniom nie ma w niej romansu. Niekonwencjonalne jest też zakończenie.

„Tajemnice Luizy Bein” – naprawdę zawierają całą masę tajemnic, więcej, niż ktokolwiek się spodziewa. Jeśli chodzi o treść i podobieństwo do czegokolwiek (mam na myśli polską literaturę kobiecą) - niestety tu mamy problem. Po celowym sięgnięciu po schematy, tym razem postanowiłam całkowicie od nich odejść. Nie ma tu ucieczki na prowincję, poszukiwań życiowego partnera,  klanu przyjaciółek, za to są elementy kryminału, sensacji, zagadki i przygody z obszernym tłem obyczajowym w pełnym tego słowa znaczeniu. Są i różne emocjonalne rozterki, niekoniecznie miłosne. Czy zatem można położyć tę powieść na półce z literaturą kobiecą? Oczywiście, że tak, choć wcale nie obowiązkowo. Luiza nie jest, co prawda zbyt często czytana przez mężczyzn (pozostałe moje książki prawie wcale), ale ci, którzy po nią sięgnęli ocenili ją bardzo wysoko. Porównywana jest przez nich nawet do powieści przygodowych z kultowym Panem Samochodzikiem.


Odrobinę dygresyjnie, i refleksyjnie o okładce mojej najnowszej książki:
"Kołysanka dla Rosalie" - ma bardzo podobną okładkę do "Tajemnic Luizy Bein" (jest jej kontynuacją), zamiast medalionu jest pozytywka, pismo zastępują nuty. Nowym elementem są rozsypane, krwiście czerwone płatki róż, i oczywiście tytuł - tym razem mój. Okładkę jakiś czas temu pokazałam czytelnikom, pamiętając ich reakcję na Tajemnice Luizy. Tamta okładka po prostu się spodobała, ta wywołała niebywały entuzjazm i ogromne zainteresowanie treścią (nawet tych, którzy nie czytali Luizy), mimo że jeszcze niedostępny jest opis. Zdziwiłam się, bo przecież styl i charakter został zachowany. Czyżby chodziło o załączone płatki róż? ;) A może to kwestia tytułu?

Podsumowując powyższe rozważania, przytoczę jeszcze jeden komentarz, który znalazł się pod zdjęciem jednej z okładek:

„...prosze zwolnic grafika, jesli ksiazki naprawde nie maja nic wspolnego z romansem, traci Pani czytelnikow takich jak ja, ktorzy sugeruja sie okladkami, jest nas cale mnostwo, niestety.

Ten komentarz mówi wszystko. Powstał w odpowiedzi na moją uwagę, 
że książki wcale nie są romansami, 
a na wygląd okładek (i niekiedy tytułów), podobnie jak większość autorów, nie miałam większego wpływu. 
Wydawca z kolei stara się oferować czytelnikowi coś zgodnego z oczekiwaniami tegoż czytelnika, nawet ponosząc ryzyko, że ten zaglądając do środka srogo rozczaruje się, ponieważ nie znajdzie tam tego, czego oczekiwał.

Na koniec pozostaje najważniejsze pytanie:

Czy rzeczywiście statystyczna czytelniczka oczekuje schematycznej opowieści z wątkiem miłosnym w roli głównej, i takie przede wszystkim książki powinna znaleźć na półce z literaturą kobiecą?

Proponuję, żeby każda statystyczna czytelniczka (która dobrnęła do końca tego rekordowego postu) odpowiedziała sobie na nie sama. ;)



8 komentarzy:

  1. Nigdy w życiu:) Jeśli szukałabym takich opowieści to wystarczyłaby mi seria Harlequin:) Oczekuję ksiązki mądrej, która pozostawia coś nie tylko w duszy ale i w umyśle:) Dlatego jestem pod wielkim wrażeniem Pani przygotowywań do każdej ksiązki: to nie jest szukanie suchych faktów w innych publikacjach czy Internecie to podążanie śladem bohaterów, by ksiązka stała się wiarygodniejsza:) I takich książek szukam osobiście:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam dość w książkach dla kobiet koloru różowego i przesycającej się słodyczy i obietnicy wiecznego romansu.. Kobiety również czytają inne książki, wcale nie muszą mieć słodkiej do wypęku okładki, raczej coś, co zainteresuje stylem, grafiką, kreską, dobrym zdjęciem i świetnie dobraną czcionką. Niestety wydawnictwa chyba myślą inaczej, a szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. Naila i Iwona P. - właśnie dlatego należy uwzględnić różnorodność oczekiwań. :) Czasem przychodzi ochota na poczytanie czegoś romantycznego, czasem nie. Jedni lubią uniwersalne okładki, inni klimatyczne, sielskie, a nawet odrobine przesłodzone. Nie można jednak przyjąć, że zawsze tylko jedne, lub tylko drugie. Wydaje mi się, że nie da się też ustalić, których potrzeba więcej. Nie da się też zaprojektować okładki, która każdemu przyniesie jednakowe skojarzenia, ale dobrze, jeśli kojarzy się prawidłowo (czyt. zgadza z treścią) przynajmniej większości odbiorców. Nie ma też potrzeby, żeby każda okładka książki kierowanej do kobiet sugerowała romans, bo nie każda kobieta tego szuka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie czytałam jak na razie żadnej z Pani książek, ale pewnie sięgnę po Tajemnice..., albo Kołysankę, kiedy się ukarze. A co do książek romansowo-cukierkowych, to ja należę do grona czytelniczek, które niestety nie lubią słodkich opowieści. Jestem totalnie znudzona jeśli historia jest standardowa z lukrowanym zakończeniem i żyli długo i szczęśliwie, Wiadomo, czasem dla odmóżdżenia czytam tego typu historie i za każdym razem się zastanawiam czy nie można było tego lepiej napisać... okładka jest BARDZO ważna, wiem już że zazwyczaj autor nie ma na nią wpływu, a to nie dobrze, bo przecież najlepiej wie do kogo skierowana jest książka i ma jakąś wizję okładki. Zastanawiam się czy może nie dałoby się jakoś wpłynąć na wydawców, żeby jednak zostawili wybór okładki autorowi, albo chociaż kierowali się jego wskazówkami. Literatura dla kobiet nie wymaga okładek z małym domkiem na wsi, przytulającą się parą czy ślicznych kwiatków. Okładka ma zaintrygować, a dobre zdjęcie, czy interesująca grafika trafią do szerszego grona odbiorców niż oklepany obrazek... ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, że okładka jest bardzo ważna, i to autor wie najlepiej, jaka będzie współgrała z treścią. Jednak nie zawsze dobrym rozwiązaniem jest powierzenie decyzji właśnie jemu. Wydawca ma mimo wszystko większe doświadczenie i wie, która okładka ma szansę spodobać się czytelnikowi na tyle, że sięgnie po książkę. Grażyna Jeronim-Gałuszka, jedna z laureatek tegorocznego festiwalu w Siedlcach w zalinkowanej wyżej dyskusji powiedziała: "Chciałam kiedyś, by na okładce mojej książki znalazła się pusta ławka na peronie. Usłyszałam wówczas, że puste ławki na peronie się nie sprzedają…". Nie wiem, czy się rzeczywiście nie sprzedają, ale wierzę, że są pewne motywy, które z jakiegoś powodu odstręczają. Wydawca pewnie wie które, z kolei autor wie, jakie będą kłamały w sprawie treści jego książki. Dlatego myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest współpraca i wypracowanie kompromisu, by obie strony były zadowolone. Czasem to się udaje, ale niestety, częściej bywa trudne. Ostatnie zdanie zwykle należy do wydawcy.
      P.S. Miło mi, że planuje Pani przeczytać moją książkę, jednak jeśli chodzi o Kołysankę, to nie może być "albo", ponieważ to kontynuacja Luizy. :) Polecam zatem Luizę - jest zamkniętą całością, nie narzuca czytania kontynuacji.

      Usuń
    2. Pewnie ma Pani rację, zawsze można wybrać dobry kompromis. Ja miałabym z tym kłopot, bo jestem trochę taka Zosia Samosia, ale czasem warto się nagiąć do innych...
      Już mam Luizę na czytniku :) w wolnej chwili się w niej zaczytam. :)

      Usuń
  5. Pani Renato najpierw byłam na fb. Napisałam moje skojarzenia... książek nie czytałam. Chętnie przeczytam, choćby tym razem dla mojego eksperymentu :) bo pobudziło to moją ciekawość. Co do owej ławki pustej. To zależy od ławki :D Patrzę przez pryzmat fotografii. Przypuszczam, że jakby przepuścić ciepłe światło przez ławkę, albo gdyby postawić ją w zaśnieżonej scenerii i obok dodać ślad choćby łap, to i tak pobudzi umysł. Książka z medalionem i domem........ okładki są bardzo kobiece i bardzo babskie - klasyczne. Nie umiem tego bardziej opisać. Po prostu jak na nie spojrzałam pomyślałam, że już coś gdzieś podobnego było, nie koniecznie w polskiej literaturze. Może o tym m.in. był ten panel, że są mocne schematy, że jak się raz coś udało sprzedać w tym stylu, to da się to sprzedać i znowu ( nie mówię o treści! Tylko o okładce). Trzymam kciuki za następne książki ( i niech Pani walczy też o swoje wizje okładek, wydawca niech myśli jak nadać tej wizji klimat dodatkowy / sprzedawalny) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następna książka też nie jest romansem (bo między mężczyzną a kobietą może zachodzić szereg innych relacji przecież ;)), i wydaje mi się, że okładka tym razem nie kojarzy się jednoznacznie z romansem. Mam nadzieję, że opis też nie będzie, w każdym razie na pewno zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby czytelnik znalazł w książce mniej więcej to, na co się nastawił. Gatunkowo oczywiście, bo kwestie "podobało/nie podobało" to już całkiem odrębna sprawa. ;) Pozdrawiam ciepło również.

      Usuń