Ta historia (z dość osobliwym finałem ;) ) zdarzyła się naprawdę w pewnej krakowskiej przychodni weterynaryjnej. :)
Oczywiście została trochę podkoloryzowana dla potrzeb fabuły "Bluszczu prowincjonalnego", fikcyjne są również występujące w niej postacie, ale... nie Tygrysek.
Bo Tygrysek jest prawdziwy.
W całej swojej rudo-futrzanej okazałości. :)
Posłuchajcie...
***
Drzwi otworzyły się z hałasem.
Anna odskoczyła, ocalając w ostatniej chwili swoje czoło i nos. Z gabinetu wypadła kobieta – w wielkim słomkowym kapeluszu ozdobionym czerwoną wstążką i kwiatami, koronkowych rękawiczkach i ze złożonym wachlarzem w dłoni. Wyglądała na ogromnie wzburzoną. Zatrzymała się na chwilę, obrzucając Annę od stóp do głów nieprzychylnym spojrzeniem. Prychnęła nieznacznie, wydymając lekceważąco pomalowane na karminowo wargi. ]Anna wciąż zdezorientowana cofnęła się jeszcze o krok i otworzyła w zdumieniu usta na tak nieoczekiwany i całkiem kuriozalny widok.
Kobieta tymczasem z trzaskiem rozłożyła trzymany w rękach wachlarz i przez chwilę machała nim ostentacyjnie w pobliżu swojej zarumienionej twarzy. Wreszcie kącikiem ust zdmuchnęła z policzka pomarańczowy kosmyk włosów, uniosła dumnie brodę i dostojnym krokiem oddaliła się, stukając hałaśliwie obcasami.
– Och, widzę, że poznałaś już panią Leokadię.
Anna dopiero teraz zauważyła Agnieszkę. Stała w drzwiach i połą fartucha ocierała pot z zaróżowionej twarzy.
– Kto to był? – spytała, otrząsnąwszy się nieco z szoku.
– Przecież mówię. Pani Leokadia Jęrzych de domo Trzaska. Artystka operowa.
– Artystka? Tutaj? Znaczy, w Bujanach?
– Otóż tak! I to wcale nie przez przypadek, ponieważ u schyłku błyskotliwej kariery postanowiła powrócić do swoich korzeni. Wykupiła dawną siedzibę rodową leżącą niedaleko Bujan, wyremontowała i sprowadziła się do niej jakiś czas temu. Ona i Tygrysek.
– Tygrysek? – spytała Anna z dziwnym uśmiechem.
Agnieszka bez słowa chwyciła ją za łokieć i pociągnęła do gabinetu. Na środku weterynaryjnego stołu stała metalowa klatka, a w niej uwięziony był olbrzymi kocur. Jego wściekle rude futro układało się w spore fałdy opadające kaskadowo na okrągły jak piłka do koszykówki, koci brzuch. Kocisko gapiło się na nie wielkimi jak spodki oczami, a w jego spojrzeniu malowała się wyraźna pogarda. Lekko zmarszczony, wklęsły nos i wysunięta dolna warga dodawały kociemu pyskowi lekceważącego wyrazu.
– Tygrysek. – Agnieszka z szacunkiem pokiwała głową, przyglądając się kotu.
– Dlaczego jest w klatce?
Weterynarka podciągnęła rękawy fartucha i pokazała jej kilka krwawych śladów na przedramieniu.
– Bo nie przepada za kroplówkami. – Wskazała wbity w tylną łapę kota wenflon. – A jego pani nie spodobał się pomysł, by wsadzić Tygryska do klatki, ponieważ uznała, że to nieludzkie. Jednocześnie odmówiła przytrzymania pupila, uznając to za jeszcze mniej etyczne, a wręcz karygodne – dodała, modulując odpowiednio głos.
Pobrzmiewające w nim złośliwe nuty zupełnie nie pasowały do Agnieszki, więc zarówno pacjent, jak i jego właścicielka musieli nieźle dać jej się we znaki.
– Co mu właściwie jest?
– Nadmiar łososia. Albo może paluszków krabowych, lub też polędwiczek cielęcych. – Agnieszka nie przestawała drwić, zapewne w ten sposób dając upust emocjom. – Pani Leokadia nie pamiętała, którego z tych dań spożył najwięcej, dlatego nie wiemy, które dokładnie mogło mu zaszkodzić. Niemniej Tygrysek przez całą noc rzygał jak… kot. Dlatego teraz trzeba go trochę nawodnić. Ponownie zmierzyła pacjenta badawczym wzrokiem. – No nie – jęknęła. – Tylko nie to!
– Co się stało? – Anna również przyglądała się kotu, nie widząc jednak niczego niepokojącego. Wyglądał dokładnie tak, jak w chwili, gdy tu weszła. Siedział nieruchomo i patrzył.
– Usiadł na wlewniku.
– Co?
– Przygniótł dupskiem wlewnik i kroplówka nie spływa.
– To go przesuń.
Agnieszka spojrzała na nią znacząco i znów pokazała podrapane ręce. Anna wzruszyła tylko ramionami i stąpając niemal na palcach, wolniutko okrążyła klatkę.
– Kici, kici – zaszczebiotała. – Chodź tu, kotku.
Tygryskowi nie drgnęła nawet powieka. Nadal siedział i patrzył. Jedynie jego tłuste policzki wydały się jeszcze bardziej nadęte, a dolna warga mocniej wysunięta.
Agnieszka tymczasem wyjęła z torebki kanapkę. Odwinęła ją z papierka i wyciągnęła spomiędzy kromek chleba różowy plasterek szynki. Ostrożnie włożyła go między pręty klatki, potrząsając nim zachęcająco. Tygrysek nawet na nią nie spojrzał. Wciąż wlepiał wzrok w ten sam punkt, a Anna przez chwilę miała wrażenie, że zobaczyła w jego ślepiach coś na kształt politowania. Agnieszka wyrzuciła szynkę i na chwilę zniknęła na zapleczu. Przyniosła stamtąd szczotkę na długim kiju.
– Trzymaj. – Wręczyła ją Annie. – Spróbuj go tym trochę przesunąć, a ja wtedy pociągnę wlewnik. – Zwariowałaś? – Oburzyła się mimowolnie. – Kota kijem?
– Przecież nie każę ci bić go nim po głowie, ale proszę, żebyś spróbowała delikatnie przesunąć jego zadek, a ja w tym czasie ten wlewnik…
– Dobra! Przygotuj się. Anna ostrożnie wsunęła kij do klatki, a Agnieszka z przeciwnej strony długie szczypce, starając się pochwycić nimi wlewnik kroplówki. Pochyliły się w skupieniu, by nagle odskoczyć jak oparzone, ponieważ drzwi gabinetu niespodziewanie otwarły się na całą szerokość.
W progu stanęła pani Leokadia, akcentując swoje przybycie głośnym stuknięciem obcasów. Jej twarz, która pewnie w międzyczasie odzyskała naturalny kolor, purpurowiała w zadziwiającym tempie.
– Czy mogłyby panie – wycedziła, powoli wypuszczając powietrze z płuc. – Zwrócić mi kotka? – dokończyła prawie szeptem, mrużąc złowieszczo oczy.
Anna kompletnie oniemiała patrzyła na kota, który jak gdyby nigdy nic wstał i przeciągnął się leniwie, a potem zaczął łasić się do prętów klatki i głośno mruczeć. Przeniosła wzrok na jego właścicielkę i odruchowo schowała kij od szczotki za siebie.
– Oczywiście, za kilka minut, jak tylko skończy się kroplówka – odparła Agnieszka z uprzejmym uśmiechem. – Tymczasem wypiszę receptę na środki przeciwwymiotne, żeby sytuacja się nie powtórzyła. Bo lepiej nie narażać kotka na kolejny stres, prawda? – Wbiła w kobietę pytający wzrok. Anna, patrząc znów na właścicielkę Tygryska, przypomniała sobie, że gdzieś kiedyś przeczytała, jakoby ludzie upodobniali się do swoich zwierząt. A może zwierzęta do ludzi? Nie potrafiła sobie tego dokładnie przypomnieć, ale skłonna była uwierzyć, iż w przypadku, który miała przed sobą, prawo mogło to zadziałać w obie strony.
Pani Leokadia wydęła pucułowate policzki otoczone rudymi lokami.
– Receptę? – powtórzyła machinalnie.
– Proszę łaskawie spocząć. – Agnieszka wskazała jej krzesło. – Koty niechętnie przyjmują doustne środki, więc będzie wygodniej, jeśli przepiszę Tygryskowi czopki. Proszę mu aplikować trzy czwarte czopka.
– Ale jak to?
– Do odbytu. Trzy czwarte. Myślę, że taka ilość będzie dla niego mimo wszystko wystarczająca. – Rzuciła jeszcze raz okiem na kocie fałdy.
Tymczasem pani Leokadia wstała i obeszła klatkę z kotem dookoła. Zatrzymała się po przeciwnej stronie, tam gdzie znajdował się koci ogon, po czym przeniosła pytający wzrok na Agnieszkę.
– Znaczy co? Mam wsadzić trzy czwarte, a jedna czwarta ma wystawać?
Anna poczuła, jak zaczynają łzawić jej oczy. Wydała z siebie kilka niekontrolowanych dźwięków i krztusząc się, wybiegła z gabinetu.
– Alergia – wyjaśniła spokojnie Agnieszka. – Na kocią sierść. A czopek należy wcześniej podzielić i wetknąć w… hm… odbyt ten większy kawałek. Resztę wyrzucić.
Pani Leokadia wzruszyła ramionami. Gdy z kotem na rękach opuszczała wreszcie lecznicę, obejrzała się na Annę, która siedząc na krześle w poczekalni, nadal nie mogła przestać się śmiać, i pokręciła głową z dezaprobatą.
– Ci wiejscy weterynarze – mruknęła do siebie, trzaskając jednocześnie drzwiami.
Witam
OdpowiedzUsuńmam wydanie Bluszczu z 2012 roku czy to wydanie teraz jest o tej samej treści czy jest ona rozszerzona
Pozdrawiam
Elżbieta
Powieść została poprawiona (proszę sobie porównać chociażby tę historię kota z tym, co w książce), delikatnie rozwinięty został też wątek zwierząt ze schroniska i skrócone przepisy na końcu. Treść jednak pozostała bez znaczących zmian. Pozdrawiam ciepło!
UsuńDziękuję za odpowiedż , wszystkie Pani książki już przeczytali moi teściowie , bardzo im się podobały .
Usuńteraz przygotowałam dla nich Jedwabne rękawiczki .
Uwielbiają czytać książki polskich pisarek i gdy tylko zdobędę nowość bardzo się cieszą .życzę by z pod Pani pióra wyszło wiele pięknych książek . A muszę Pani powiedzieć , że ostatnio rozmawialiśmy z rodzicami o okładkach książek jak bardzo ważna jest szata graficzna , która przyciąga wzrok i rzeczywiście jest to prawda .
pozdrawiam
Elżbieta