środa, 2 maja 2012

Kilka pierwszych stron...

W pokoju panował ciepły, różowawy półmrok. Ciemny wyświetlacz wyłączonego budzika nie wskazywał żadnej godziny, a opuszczone rolety w kolorze jasny buraczek wciąż intymnie osłaniały okno małżeńskiej sypialni państwa Brunik. Jednolitość przyjemnej barwy zakłócał tylko cienki promyk porannego światła, który zaczynał się w wąskiej szczelinie między roletą a framugą okienną, natomiast kończył dokładnie na lewej powiece pani Brunik.
Lewa, jak i wkrótce prawa powieka gwałtownie drgnęły, po czym zostały osłonięte dłonią. Bezceremonialnie wyrwana ze snu kobieta przesunęła głowę odrobinę w bok, zamykając ponownie oczy w nadziei na kontynuację wczesnoporannego błogostanu. Nadzieja jednak spełzła na niczym, ponieważ poranna błogość zdecydowanie odpłynęła w niebyt.
Michalina Brunik, nie widząc większego sensu dalszego przebywania w pościeli, postanowiła ją opuścić. Usiadła na łóżku i poszukała stopami kapci. Spojrzała z odrobiną zazdrości na wciąż śpiącego męża, po czym podciągnęła kołdrę, z czułością okrywając jego odsłonięte plecy. Delikatność gestu okazała się jednak niewystarczająca, ponieważ mąż poderwał się nieoczekiwanie, spoglądając mgliście na żonę.
– Już, już, kochanie, już wstaję – wymamrotał. – Zaraz obudzę dzieci. Leż sobie, nie wstawaj!
– Kotuś, dziś niedziela, daj spokój chłopcom, śpij. – Michalina ponownie przykryła męża.
– Niedziela? Skoro niedziela, to może faktycznie dam spokój – zamruczał „kotuś”, ziewając rozkosznie i podtykając pod głowę pozbawiony wszystkich rogów, zmięty jasiek.
Po sekundzie jednak uniósł się na łokciu i znacznie przytomniej przyjrzał się siedzącej na brzegu łóżka połowicy.
– Skoro niedziela, to właściwie dokąd ty się wybierasz?
Co się dzieje? Coś nie tak?
– Wszystko tak, po prostu chcę już wstać, zwyczajnie i bez podtekstów. Należałam się w ostatnim czasie zdecydowanie wystarczająco, więc mam prawo mieć dość – stwierdziła żona z przekąsem, sięgając po szlafrok i narzucając go na ramiona. – Idę sobie na kawkę. Śpij.
– Na pewno wszystko dobrze? – Mąż zmarszczył czoło, przyglądając się jej podejrzliwie.
– Na pewno – rzuciła z ledwie wyczuwalnym cieniem irytacji w głosie, wychodząc już z pokoju.
Kilka kroków dalej poczuła nagłe szarpnięcie.
– Szlag – syknęła cicho, jednak nie na tyle, by nie dotarło to do znajdujących się za drzwiami sypialni czujnych mimo drzemki, mężowych uszu.
– Co? – Reakcja była jak zwykle natychmiastowa.
– Nic – odparła otwierając ponownie drzwi i uwalniając przycięty w nich pasek od szlafroka. – Sorry, już znikam!
– Babo, wykończysz mnie niebawem, zobaczysz! – Usłyszała jeszcze na odchodnym. – Nerwowo wykończysz!
W kuchni słońce rozpanoszyło się już bez najmniejszych przeszkód, wprowadzając typową, wczesnoniedzielną leniwość i klimat, bardzo przyjemny również dzięki panującej w domu ciszy. Michalina otworzyła jedną z górnych szafek. Z lekkim wysiłkiem stanęła na palcach, sięgnęła po kawę rozpuszczalną i skrzywiła się. Niechętnie odstawiła słoik. Popatrzyła z pewną odrazą na stojące obok pudełko anatola – nigdy nie przepadała za kawą zbożową. Wyjęła jedną saszetkę i wrzuciła do kubka. Wysunęła szufladę wypełnioną lekami. Z szeleszczących listków wydłubała cztery drażetki i położyła na talerzyku.
– Żebym znów nie zapomniała – mruknęła do siebie, wyciągając karton mleka z lodówki.
Zalana wrzątkiem zbożówka pachniała nie najgorzej, jednak Michalina zdecydowanie oddałaby wszystkie anatole świata za dwa łyki prawdziwej, aromatycznej kawy.
Niestety, teraz musiał jej wystarczyć ten zabielony mlekiem substytut.
– Na razie żadnej kawy. – Doktor Oleszko był nieugięty, mierząc jej ciśnienie podczas ostatniej wizyty. – Nawet niewielki skok jest u pani absolutnie niewskazany.
Kawowe rozterki Michaliny zostały nieoczekiwanie przerwane, ponieważ w drzwiach kuchni ukazał się mąż.
– Przyszedłem jednak sprawdzić, czy naprawdę wszystko w porządku. Na sto procent dobrze się czujesz? – spytał, starając się dyskretnie zajrzeć do jej kubka z kawą.
– Proszę, możesz nawet sobie spróbować. Zbożowa jak nic, żadna rozpuszczałka! – Podsunęła mu kubek pod nos. – Prochy też przygotowane do wzięcia. Jeśli inwigilacja skończona, możesz uprzejmie spadać. Mam urzędowe prawo do odrobiny samotności! – Wydęła nadąsane usta.– Wcale cię nie sprawdzam…–Wiktor spłoszył się nieznacznie, próbując ukryć zawstydzenie. – Nie irytuj się, kochanie, bo nerwy urodzie szkodzą.
– Idź sobie, podlecu ty, bo moje nerwy zaraz zaszkodzą tobie – warknęła groźnie, udając obrażoną. – Będę pracować.
Najchętniej w samotności, jeśli łaskawie pozwolisz!
Michalina demonstracyjnie rozsiadła się w przepastnym fotelu z wysokim oparciem, ustawionym w kuchni specjalnie dla niej. Nogi położyła na dosuniętej do niego wielkiej pufie i przyciągnęła ruchomy stolik z laptopem.
– No dobra, skoro chcesz być sama, nie ma sprawy – odparł potulnie mąż, przyglądając się jej poczynaniom.
Z wyraźnym trudem opanował chęć wsunięcia pod kark Michaliny leżącego obok zagłówka z gryczanej łuski i narzucenia na jej stopy koca. Zbyt dobrze wiedział, jaka może być reakcja na te niewinne gesty, a Michalina zbyt dobrze go znała, żeby tej nieudolnie maskowanej troski nie dostrzec. Jak zwykle jednak postanowiła udać, że nie widzi.
– Idź dokończ spanie, bo jesteś niemożliwy – powiedziała tylko, zdmuchując z dłoni odciśniętego w niej całusa.
Odzyskawszy wreszcie upragnioną samotność, położyła palce na klawiaturze komputera. Jej wzrok jednak zamiast na monitorze, nadal spoczywał na zamkniętych drzwiach, za którymi przed chwilą zniknął jej małżonek.
Poszedł, jednak było więcej niż pewne, że najdalej za pół godziny i tak wróci. Jak zwykle…
Nadopiekuńczość męża, która powinna być i chyba na początku była czymś przyjemnym, powoli zaczynała ją nużyć, a nawet w jakiś sposób irytować. Wiedziała, że wszelkie jej przejawy, zwykle obracane w żart, w rzeczywistości wcale żartem nie były. Wiktor jak zwykle się z nią droczył, ale ona doskonale wyczuwała w każdej reakcji męża na najmniejszy nawet grymas jej twarzy, jak silny i autentyczny jest jego strach o nią. Nawet kiedy się śmiał, jego oczy były poważne, a spojrzenie nieustannie czujne.
Mimo, że od t amt y c h wydarzeń minęło sporo czasu, nie zapomniał. Podobnie zresztą jak ona, chociaż wciąż ze wszystkich sił starała się nie pamiętać. Nadal nie umiała żyć normalnie, choć bardzo tego pragnęła. Nie tyle dla siebie, co dla dzieci. Okropnie ją męczyło i niezmiennie wkurzało to ciągłe cackanie się ze sobą. Zdawała sobie sprawę, że nie można inaczej, chociaż było jej z tym coraz trudniej. Tęskniła za dawną, codzienną zwyczajnością. Bez wiecznego zdawania się na łaskę i pomoc innych. Wiedziała jednak, że cena za odzyskanie niezależności mogłaby być zbyt wysoka.
To, co się stało tamtego dnia, zbyt dużo zmieniło w życiu ich wszystkich, a jeszcze więcej zmieniło w nich samych. Już wtedy, kiedy obudziła się w szpitalnym łóżku i usłyszała, że wszystko będzie dobrze, wiedziała na pewno, że nic dobrze nie będzie. Nawet nie próbowała myśleć inaczej. Wszystko, co działo się wokół niej, zdecydowanie przeczyło temu, co próbowali jej wmówić lekarze. Nie było dobrze. Było źle, było koszmarnie, z każdym dniem coraz gorzej. Potworny ból i lęk w każdym spojrzeniu męża, chaos w jej myślach, chaos wszędzie…
Nie chciała, nie lubiła do t e g o wracać, niestety wspomnienia wciąż nachalnie pchały się do jej głowy. Postanowiła znów spróbować je odgonić i rzeczywiście trochę popracować.
Szefostwo „Życia Codziennego”, które bardzo przejęło się stanem jej zdrowia, pozwoliło zamiast pójścia na tradycyjne zwolnienie – wciąż nie wiadomo, na jak długo – na pracę w domu i dostarczanie gotowych artykułów drogą elektroniczną. Mimo ich nalegań Michalina stanowczo nie zgodziła się na specjalne traktowanie, żeby zachować jako taką motywację do pracy. Potrzebowała wiszących nad głową terminów, by nie zgnuśnieć w bezczynności i nie popaść w zupełny marazm. Uspokoiła też zatroskaną i niechętną temu układowi naczelną, ostatecznie obiecując, że w sytuacjach absolutnie kryzysowych będzie sobie robić przerwy. Na szczęście jak dotąd nie były one potrzebne.
Mimo zdarzającego się czasem fizycznego dyskomfortu pisało jej się na ogół lepiej niż kiedykolwiek.
Włączyła laptopa i jak zwykle najpierw zajrzała do skrzynki. Wśród kilku służbowych maili dostrzegła jeden nie z redakcji. Zmarszczyła czoło i po chwili wahania kliknęła.
Do krótkiej wiadomości było dołączonych kilkanaście zdjęć z uśmiechniętą, opaloną kobietą na większości z nich. Przejrzała je pobieżnie i zrzuciła na pulpit. Mimo że postanowiła fakt zignorować, Michalina zamiast otworzyć plik z rozpoczętym artykułem, zastygła, wpatrując się w nadal otwartego maila. „Dlaczego ona wszystkie te wiadomości wciąż uparcie wysyła do mnie? – stara myśl po raz kolejny zaprzątnęła jej głowę. – Nawet te w większości przeznaczone dla Wiktora zawzięcie upycha w mojej skrzynce. Co chce przez to osiągnąć?”
Michalina głowiła się nad tym już po raz nie wiadomo który. Raczej nie czuła się zazdrosna, jednak coraz bardziej drażniły ją te maile. Nie mówiła o tym mężowi. Nie potrafiła nawet samej sobie racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje, więc tym bardziej nie będzie umiała wyjaśnić tego jemu.
Szuranie kapci w przedpokoju przerwało jej rozmyślania i uzmysłowiło, że z porannego popracowania już niestety nici. Właśnie wylogowywała się z poczty, kiedy w progu kuchni stanęło jej młodsze dziecko. Wymiętolona piżama w dinozaury nie była jeszcze zapaćkana pastą, co stanowiło niezbity dowód na to, że musiał wstać tuż przed momentem. Ciepła flanela nadał pachniała dziecięcym snem, kiedy przytulił się na chwilę do policzka mamy.
– Co tam, mamuś? – Jasiek usadowił się ostrożnie na pufie, delikatnie przesuwając jej stopy. – A Misiek to jeszcze śpi, wiesz?
– Też mógłbyś sobie dziś pospać, motylku, nie ma jeszcze dziewiątej. W tygodniu nie można wywlec cię z łóżka. Nie chcesz wykorzystać okazji, że dziś nie ma szkoły, i powylegiwać się trochę dłużej?
– No co ty, mama! Szkoda niedzieli! Tyle rzeczy do zrobienia!
Chciałem pierwszy dopaść łazienki, ale tata mi zajął i teraz to sobie poczekam. Chcesz kakao?
– Kawę mam, ale dzięki – uśmiechnęła się. – Tacie zrób, pewnie chętnie się napije, jak wreszcie wyjdzie z kąpieli.– Dobra. – Skinął głową, grzebiąc już w szufladzie z łyżeczkami. – Dwa kubki w mikrofali do trzy razy klik na guzik, prawda?
– Trzy razy klik wystarczy – zgodziła się, patrząc, jak synek sprawnie nasypuje do kubków kakao i wyciąga z szuflady spieniacz do mleka. – A mleko masz już na stole – dodała.
Młodszy syn Michaliny, Jan Brunik, jak na swoje siedem lat był niezwykle zaradnym i bystrym dzieckiem. Ciągle zaskakiwał dojrzałością rzadko spotykaną u jego rówieśników, co niejednego dorosłego w równym stopniu potrafiło rozśmieszyć, jak i nieźle przerazić. Najgorsze było to, że Jasio, doskonale świadomy swojej niepospolitości, posiadane cechy w różnych sytuacjach skwapliwie wykorzystywał. Często wprawiał tym w konsternację nie tylko własnych rodziców. Ich też niejednokrotnie przyprawiał o palpitacje serca przy każdym odebranym telefonie ze szkoły, mimo że chłopiec uczył się znakomicie.
Na szczęście znacznie mniej wrażeń dostarczał mamie i tacie starszy syn – poważny i trochę zamknięty we własnym świecie siedemnastolatek. Rzeczy i spraw, które młodszy zauważał natychmiast, starszy zwykle nie widział wcale lub – częściej – prawdopodobnie z sobie tylko znanych powodów po prostu udawał, że nie widzi. Niezwykle empatyczny i otwarty Jasiek przypominał swojego ojca, tymczasem w introwertycznym zachowaniu starszego dziecka można było dostrzec cechy matki. Małomówny, czasem jakby nieobecny, robił wrażenie zarozumiałego mruka, choć Michalina wiedziała, że to tylko pozory. Dobrze znała swoje dzieci i czuła, że tę samą ilość emocji, jaką młodsze wyrzuca z siebie przy każdej okazji, starsze chowa gdzieś głęboko bez najmniejszych szans wydostania na zewnątrz. Wiedziała też, że to wcale nie jest dobrze oraz że ona sama jest ostatnią osobą, która mogłaby coś z tym zrobić.
– No jak tam? Jemy coś? – Do kuchni wszedł kompletnie już ubrany Wiktor, potykając się w progu o pomykającego pędem do łazienki syna. – Strasznie jestem głodny.
– Mały zrobił ci kakao na dobry początek dnia. – Michalina wskazała brodą mikrofalówkę. – A w moim komputerze na pulpicie masz nowe zdjęcia od twojej mamy.
– Super! – Wiktor zatarł dłonie.
– Ale co super? Że kakao? Czy że zdjęcia? – zaciekawiła się Michalina.
– A tak ogólnie super. – Sięgnął do mikrofalówki po kubek, podniósł go do ust i siorbnął głośno mleczną piankę. – Pycha…Zdjęcia potem, najpierw robimy śniadanie.
Pokroisz cebulę?
– Dawaj, i pomidory z parapetu…
Wiktor zdjął laptopa ze stoliczka przy fotelu. Położył na nim deskę, nóż i gogle narciarskie. Na stole postawił koszyk z cebulą. Schylił się do szuflady pod kuchenką i wyciągnął patelnię.
– No i co tam u mamy nowego? Co to za zdjęcia?
– Pomidory jeszcze podaj…i nie ta patelnia, ta jest do naleśników, tę spod spodu weź… Auć! – stęknęła, wciskając na głowę gogle i wyszarpując z ciasnej gumy zaplątane w niej pasmo włosów. – A zdjęcia są z rejsu wzdłuż wybrzeża, przyjaciel Jeana ich zaprosił.
Wiktor odstawił patelnię, podszedł do okna i wybrał kilka najbardziej dojrzałych pomidorów. Podniósł je do nosa i wciągnął intensywny zapach, z lubością mrużąc oczy.
– Mm, wciąż jeszcze pachną jak latem. Szkoda, że nie są takie cały rok, jak na przykład we Francji – westchnął i popatrzył na żonę. – Napisali jeszcze coś ciekawego?
– Nie wiem, sam sobie przeczytasz – odparła, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy. – Ach! Zdaje się, że było chyba coś o tym, że mama pływała w morzu z delfinami czy coś w tym stylu – dodała niedbale.
– Ekstra! Ty też pływałaś kiedyś, nie?
– Ale w oceanarium, nie w morzu. To nie to samo.
Michalina zmarszczyła nos i docisnęła wierzchem dłoni gogle, bo poczuła w oku niewielkie, cebulowe szczypanie. Zamrugała, żeby strzepnąć z rzęsy łzę, i popatrzyła ponuro na męża.
strona glównao firmieinformacjemedia o naskatalog ksiazekkontaktbestsellerynowoscizapowiedziautorzyczytelniapolecamypromocje

1 komentarz: