czwartek, 20 października 2016

Postanowiłam zabrać głos w sprawie memuaru

Muszę, ponieważ ów nieszczęsny memuar wraca do mnie jak bumerang.

Na okrągło, nieustannie i wciąż...

Częściej niż o cokolwiek jestem pytana właśnie o to. Dlaczego memuar? Skąd to dziwne, pretensjonalne (to nie moje określenie!) archaiczne słowo i dlaczego właśnie ono znalazło się w "Sekrecie Zegarmistrza"?

Otóż dlatego, że inne nie pasowałoby bardziej. Bo zwykły pamiętnik lub dziennik (które zresztą pojawiają się wymiennie) nie zawierają w sobie aż tyle pożądanej treści. Wszak memuar, to pamiętnik babki, antenatki, pisany bardzo dawno temu, tak jak ten powieściowy. W dodatku francuskie pochodzenie słowa jest również uzasadnione, bo jego autorką była Emilie de Fleury.

Przykro mi, jeśli ktoś wcześniej nie zetknął się z tym słowem, ale może jakimś plusem jest to, że się z nim przy okazji zaznajomił? :) Sama bardzo lubię takie momenty, gdy czytając książkę widzę słowo, którego dotąd nie znałam. Nie każde udaje mi się zaadaptować je na tyle, by używać go w języku codziennym, ale większość tak. I to jest dla mnie dodatkowy, jakże pozytywny efekt uboczny czytania książek dla przyjemności.

Natomiast dobra wiadomość jest taka, że w kolejnej powieści memuaru nie będzie.
Będzie za to karabela. ;)


czwartek, 13 października 2016

No to sobie nie polatałam ;)


A mogłabym, gdybym tylko spróbowała pewnego specyfiku. Na razie jednak nie spróbowałam. 

Dlaczego?

O tym napiszę dalej.

A na razie wrócę do poprzedniego wpisu blogowego, tego o uśmiechu. Zamieściłam tam króciutki filmik pokazujący złudzenie optyczne. Nagrałam go podczas Europejskiej Nocy Naukowców w Olsztynie, gdzie było mnóstwo podobnych atrakcji. Jednak nie dla nich tam pojechałam, ale dla specyfiku, o którym pisałam wyżej i jak najbardziej poważnego wykładu profesora Stanisława Czachorowskiego o czarownicach i maści do latania.


Tak, właśnie tak, maści do latania. :)

piątek, 7 października 2016

O uśmiechu... przewrotnie ;)

Dziś jest podobno Dzień Uśmiechu. :)
Dlatego napiszę trochę przewrotnie, nie o uśmiechu, ale o jego braku. Ogólnie, nie tylko teraz, gdy pogoda na zewnątrz nie nastraja do pogody ducha, gdy pada, dmucha i wcześnie za oknem robi się szaro, bo to miałoby jakieś usprawiedliwienie. Tymczasem zapominamy o uśmiechu nawet w pełnym słońcu, lub nie mamy ochoty się uśmiechać, brakuje nam powodu, lub po prostu dlatego, że takim jesteśmy dziwnym narodem. I nie, wcale nie jesteśmy smutni dla zasady. Powód częstego przygnębienia leży gdzie indziej. Gdzie? Tam, gdzie tak naprawdę wcale go nie ma.

Brzmi bez sensu?

Bo jest bez sensu. :)


Niestety mimo to istnieje w naszej kulturze i trzyma się dobrze.

Na dowód - przykład: